środa, 27 kwietnia 2011

Koliber w Bandung

Jakarta i Bandung były w ostatnim tygodniu.
Jakoś to się połączyło ze spotkaniem wszystkich studentów i Wielkanocą...
No i Bandung. Znów, po raz kolejny, jeszcze raz. Było dobrze, jak zawsze.
W sumie bardzo rzadko piszę cokolwiek o jedzeniu. Jako vege mam dosyć ograniczone możliwości testowania jedzenia w mięsożernym kraju, jakim jest Indonezja. Właśnie dlatego stwierdziłam, że nie będę rozpływać się nad fantastycznie przyrządzonymi warzywami, bo... warzywa to warzywa. Chociaż może jednego dnia napiszę o sayur nangga, czyli jackfruit podanym w postaci warzywa, w sosie kokosowym z odrobiną curry. :)
Nie będę pisać jak bardzo brakuje mi 'europejskiego' jedzenia. Brakuje mi żółtego sera, chleba staropolskiego, kefiru. Ten ostatni co prawda znalazłam w Solo, ale po jego wypiciu moja twarz nigdy nie była tak plastyczna, kwas kefirowy wykrzywił mnie na wszystkie strony. Daleko mu do polskiego brata, Robico.
Jedzeniowo tęsknię za prostymi rzeczami, niczym wyszukanym. Czasem śnię o makaronie ze szpinakiem z Bordo, ale tym z Nowego Światu, a nie Chmielnej. :)
jak wspomniałam, o jedzeniu i miejscach piszę rzadko, bo od tego jest Kaśką z Kubą, chociaż bardziej Kaśka, Kuba robi foty :) Nie będę wchodzić w ich działkę, ale muszę tylko raz, coś, o Bandung :)
Bandung daje wiele możliwości jedzeniowych. Jasne, wszędzie dostępne są prawdziwe indonezyjskie formy jedzeniowe, czynne od 18 (przed Magrib) do późnych godzin nocnych. Czasem mnie to zastanawia: w PL wszyscy trąbią, że nie należy jeść po 18, bo to nie zdrowe... Indonezyjczycy jedzą 24h/dobę, nie robiąc sobie z tego nic. Zdrowi? Zdrowi. Czyli można :)
Dużo ciekawych knajp z europejskim jedzeniem, sushi, tajskim. Jest jednak jedno miejsce, w którym jestem zakochana, które mnie zaczarowało od pierwszego momentu, gdy je zobaczyłam. Hummingbird (koliber) to miejsce tak magiczne, tak pachnące, tak pięknie ascetycznie urządzone, że ma się wrażenie, że to już nie Indonezja. To krok dalej, wyżej. Przy pierwszej wizycie w Bandung, śmiałam się z przewodnika Lonely Planet, który określił Bandung jako drugi Paryż. Ale jeśli patrzeć na Bandung z perspektywy tego miejsca – tak, szukam wzrokiem wieży Eiffla. Knajpa, w której niezbędne są wcześniejsze rezerwacje lub cierpliwość, bo na stolik czeka się ok 20 minut. Ale uwierzcie: warto. Czekałabym nawet 3 godziny!
Hummingbird znajduje się na Jl. Progo, a ciekawej i cichej okolicy. Generalnie to miejsce, gdzie jest knajpa, na knajpie, kawiarnie, małe hoteliki. Miejsce urządzone w jasnych, ciepłych kolorach. Obsługa super świetna. Ceny możliwe dla indonezyjskiego portfela. Jedzenie – mistrzostwo świata. Jadłam makaron, po raz pierwszy od 8 miesięcy. Z prawdziwą śmietaną. Prawdziwą!
Fajne koktajle, podawane w prawie litrowych karafkach to po prostu nektar bogów... sprawdziłam 2 z 4 możliwych i tak – jestem ich fanem! Lubię to.
Jak się okazuje Bandung to nie tylko ciuchy (ale dziękuję Bogu za kartę kredytową i cudownie niskie ceny ciuchów!), ale i fajne jedzenie. Cofam, co mówiłam wcześniej. Hummingbird sprawia, że Bandung może być Paryżem. Na pewno tym jedzeniowym.
ps. Zapomniałam wspomnieć o deserach. Miałam problem z wyborem ciasta na deser – 20 możliwości, a wszystkie takie, że można jeść oczami. Wciągnęłam więc brzuch i bez wyrzutów sumienia zjadłam tort orzechowy z nugatem, skontrowałam tortem makowym z bitą śmietaną. AAAAA! Chcę jeszcze!

1 komentarz:

  1. Te! Mj! Zamow pizze z bazylii i nie swiruj ;) dzis na obiad byl schabowy z kapusta. Mniam.

    OdpowiedzUsuń