niedziela, 21 sierpnia 2011

Miss Terang Bulan

Po 72 godzinach, 4 lotach dotarłam w końcu do Mataram. Jest jak było – miło.
Nareszcie jest ciepło, chociaż na ulicach leżą liście, nie pada deszcz (!), a w nocy jest przyjemnie chłodno. Nie zmieniło się za wiele.
Wczoraj kupując martabak i terang bulan* chłopiec, który sprzedaje jedzenie przywitał mnie 'Miss Terang Bulan! I thought you're not going to come back for your favorite cake!'. I did. Fajnie czuć, że nawet ciastowy chłopiec mnie pamięta. Nawet nie zapytał z czym chcę to ciasto. Zrobił po prostu takie, jak zawsze zamawiałam.

* martabak – warzywny farsz zawinięty w ciasto naleśnikowe, smażone w głębokim oleju
* terang bulan – moje ulubione ciasto! Ma kilka opcji: może być z serem, czekoladą i orzechami, samą czekoladą albo po prostu z cukrem. Ja zawsze zamawiam z orzechami i czekoladą :) mniami.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Attention! Paris!

No i jestem. W super pięknym mieście z cudownie oświetloną wieczorem wieżą Eiffela, z super trendami i modą. Nienawidzę tego miasta od dziś.
Durna kwestia, już teraz nie wiem czego – oszczędności (?), sprawiła, że mam lot z Paryża do Kuala, operated by aiasia. Żeby jednak się dostać do Paryża trzeba kawałek wysiłku, napinki...
Bus z Warszawy do Wrocławia (Polski Bus – nota bene mistrzostwo świata!) odjeżdża z Wilanowskiej. Jak wspomniałam – mistrz. Wifi, gniazdka (działające, nie tak jak w PKP, gdzie konduktor ostrzega, że wpinasz się na własną odpowiedzialność, bo zdarzały się sytuacje, że jakieś zwarcie w systemie rozwalało całe laptopy), skórzane siedzenia, pasy, fajny keirowca – podróż gites. We Wrocławiu, jak to we Wrocławiu. Fajnie. Tam zawsze jest fajnie! (Mikołaj – jeszcze raz dziękuję za tosty u Witka!).
Z Paryża lot do Paryża Beauvais i pierwsze starcie. Zaraz cholera wygrzebię tą informację, że mogłam mieć bagaż podręczny i/lub torebka. Na pewno to czytałam, byłam pewna, stąd moja decyzja o wzięciu plecaczka i torebusi (celowo zmiękczam te dwa słowa, bo oba bagaże ważyły pewnie z 15 kg, przez co nie były malusie, ani tycie). Ale o pakowaniu mogłabym napisać esej, bo jak to ja, przepakowałam się 8 razy na 3 godziny przed, robiąc roszadę w zestawieniu ciuchów, sprzętów, prezentów (mamo, wyślij mi tą paczkę z książkami, co? Natalia, weź te dwie książki dodatkowo, can you?). Tak czy siak mój plecak waży 25 kg, przez co każdy mięsień w moim ciele może potwierdzić, że to DUŻO, do tego plecaczek podręczny i 10 kg i torebusia pewnie z 5 kg. Uf.
No i zgrzyt polegał na tym, że musiałam nadać drugi bagaż (136 pln sic!). Nieważne, znów nic nie jest ważne. To tylko $.
Lot. Ok. Wizzair nigdy mnie jakoś nie powalał specjalnie. Polaczkowie po lądowaniu klaskali (!), nic się nie zmienia. Lotnisko BVA jest masakrą. Jest kontenerem o powierzchni może 150 m2, syfiastym, brudniastym. Tfu. Mam czekać tu do 10 rano następnego dnia? Ok. Będę. Tylko już chcę znów wejść na pokład samolotu i lecieć. Znów.
No i teraz moja głupota (?), brak jakiejkolwiek organizacji, zakochanie, nie wiem już sama... Lot mam z innego lotniska :D a, że w Paryżu są 3, to za wielkiego wyboru nie miałam... 15EUR kosztuje bilecik autobusowy, który z lotniska oddalonego o 77km od Paryża jedzie do jakiejś tam stacji metra (Neuilly Porte Maillot). Ok. Parking „niedaleko” stacji. Jakieś 7 minut piechotą z 40 kg na ciele i lekkim zmęczeniem na ramieniu – co to dla mnie. Estonka dała mi mapkę metra, dzięki.
No i co? Wezmę żółtą linię C i z tego Maillot całego dojadę do Orly Sud, wprost na lotnisko. Proste, nie? Nie. Te francuskie metra nie jeżdżą tak jak chcę, ale dowiedziałam się o tym w trakcie.
Bilecik na metro 11 EUR. :)
Zaczęło się od Maillot. Stamtąd do Invalides, aby tam wysiąść i wsiąść w kolejny pociąg, który niby jedzie dalej. Ale się nie udało, bo przecież ten odcinek metra jest w remoncie. Ku*&^a. Co dalej? „Proszę iść po tych żółtych naklejonych stópkach na ziemi, to jest droga do autobusu”. Poszłam. Autobus mi jeden uciekł, ale jak tylko odjechał zobaczyłam wieżę Eiffela, bo okazało się, że jestem obok Pól Marsowych! Ten widok na chwilę rozluźnił mi mięśnie i delikatnie wymasował plecy. Przyjemność, ale tylko 4-minutowa, bo autobus przyjechał. I nim miałam jechać 2 przystanki, ale pojechałam tylko jeden, bo pan kierowca nie wiedział tego, co ja, czyli że właśnie stoimy koło linii metra B, w którą muszę wziąć. No i z St Michel Notre Dame do Antony (nadal 40 kg!), aby tam wysiąść, przesiąść się w kolejny pociąg, tym razem już na lotnisko Orly Sud. No i wysiadłam, dotarłam. Zajęło mi to 4 godziny, 3 łzy i 36 EUR. :) Jedyne o czym marzyłam to zimna pepsi, ale wszystkie bary, knajpy są już pozamykane, bo jest po 22 :) AAAAA!
Jednak, jakoś się udało. Pepsi jest, bagietka też i dorzuciłam jeszcze tartę malinową.
Lotnisko, jak to lotnisko. Ładne nawet i czyste, chociaż... przed kafejką, którą w końcu znalazłam ktoś rozbił słoik z jakimś sosem o konsystencji i kolorze musztardowej kupy noworodka. Ludzie przez jakieś 10 minut przechodzili obok tego, przeskakując, omijając. W końcu jakiś sierżant w pomarańczowej kamizelsce stanął obok wykrzykując do przechodniów „Attention!”. Pokazywał im to palcem, nie robiąc za wiele. Po kolejnych pary minutach przyszła dziewucha z takim boxem na kółkach do sprzątania. Jedną ręką (bo drugą trzymała telefon komórkowy, przez który rozmawiała) sprzątnęła to teoretycznie. Mówię teoretycznie, bo siedziałam przy stoliku 3 metry od niej i pod kątem widziałam jaki jest stan podłogi. No więc konkretnie popsikała czymś tam, wytarła podłogę i poszła sobie. Z mojego miejsca widziałam mega syf na podłodze, jaki zostawiła (chyba było jeszcze gorzej?!), śliskie to się teraz stało. Skończyłam jeść bagietkę, która już nie smakowała serem, a lawendowym płynem do czyszczenia powierzchni płaskich. Po umyciu przez nią podłogi 3 osoby się poślizgnęły, w tym prawie ja :)
Generalnie zostało mi jeszcze 10 godzin do wymarzonego samolotu z airasia. Szczerze? Nie mogę się doczekać. Chcę już stąd wylecieć, polecieć, usiąść na czymś miękkim i wziąć zimny prysznic w chacie.
Paryż sucks.
A ta oszczędność na tym etapie jest żadna... Totalnie żadna. Następnym razem lecę KLM i będę mieć wszystko w du...żym poważaniu. O.

sobota, 13 sierpnia 2011

5

no wiec:
paszport (nowy, piekny, bez pieczatek) - jest
ubezpieczenie (znow planeta mlodych) - jest
boarding passy - drukniete
oleh2 - kupione

ale:
spakowana nie jestem
ciagle jest dylemat plecak czy nie plecak
dokupic 100 dodatkowych kg czy nie?
problem z telefonem - jest
ksiazki z empiku nie odebrane
4 filmy w kinie jeszcze nie obejrzane
paru znajomych, z ktorymi sie jeszcze nie widzialam...

niewazne. to wszystko jest niewazne. 5 dni. 5. no to pjona!