wtorek, 30 listopada 2010

Andrzejki

Kurde, w tym roku jakieś takie dziwne. Żadna z dziewczyn (Linda, Helena), którym opowiadałam o tym, nie zrozumiały sensu Andrzejek i wróżb. ;) Dziwnie. Linda każe mi zrozumieć jej święto śpiewania jakiś piosenek pseudo-religijnych przez blond-włose dziewczyny ubrane w białe długie sukienki, niby anioły, które ze świeczkami w dłoniach po prostu śpiewają. I to jest fajne? NIE. Fajnym jest poznanie imienia przyszłego męża albo dowiedzenie się, która pierwsza wyjdzie za mąż :)
Tą drugą wróżbę trochę trudno mi było robić samej... tak czy siak, wiem, że nastąpi to niedługo, skoro tylko moje japonki brały udział w zabawie. Wynik pierwszej wróżby z kolei zaskoczył wszystkich :) Wszystkich, w sensie mnie :)
Andrzejki jednak bez wosku, Wiolki, śniegu są z dupy. Z piasku sobie chyba kulkę utoczę.

piątek, 26 listopada 2010

Silat 2

Silat, pisałam o tym wcześniej. Kilka zdjęć z ostatniego turnieju, jaki odbył się w zeszłym tygodniu.



czwartek, 25 listopada 2010

Jesienne nastroje i sny

***
Wysoki, biały, nienaturalnie wyprostowany mężczyzna, chyba niemowa, był moim przewodnikiem. Ubrany w biały garnitur, z czarnym krawatem (klasyka!) trzymając mnie za prawy nadgarstek, nigdy za dłoń, prowadził mnie po galerii – w której niesamowicie jasne światło, odbijało się od szklanej wypolerowanej podłogi. Na ścianach znajdowały się obrazy – kadry z mojego życia. Obrazy nie były rozmieszczone chronologicznie, więc ciężko było mi się zorientować w linii tematów. Podchodząc do obrazu, na którym był zamrożony kadr, obraz odżywał i niby animacja, niby krótkimetraż pokazywał mnie w różnych sytuacjach z mojego życia. Mężczyzna nic nie mówił, czasem się uśmiechał, ale jego uśmiech nigdy nie odsłaniał zębów. Gdy skończyliśmy oglądać obrazy, wyszliśmy przed galerię, gdzie puścił mój nadgarstek, odwrócił się i po prostu bez słowa odszedł.
***
Po takim śnie, pobudka o 5.30 nie jest chyba niczym zaskakującym, prawda? :)
Dziś zdecydowanie czuję się lepiej, bardziej świeżo i w końcu nie boli mnie człowiek! Chwilę nie pisałam, bo nie czułam się za dobrze. Po pierwsze cały ten Qurban mnie rozwalił wewnętrznie, przez co przez cztery następne dni, nie jadłam niczego poza śniadaniem, chociaż i tak to było za dużo. Nie wiem czy jakieś obrzydliwe indonezyjskie bakterie zakłóciły mój wewnętrzny spokój czy to właśnie Qurban sprawił, że umierałam z powodu 'sakit perut' (bólu brzucha) i generalnie wszystkich wnętrzności.
Jest lepiej, powinnam odstawić kawę (wiem to!), ale są pewne rzeczy, z których zrezygnować po prostu nie umiem i nie chcę ;)
Tak jak wspomniałam, cały ten Qurban mnie stłamsił. Nie mogłam usnąć po nim, słysząc w głowie błagające o litość kozy, próbując ukryć i wymazać obrazki, których nie chcę pamiętać, a jeśli już muszę je pamiętać, to wolę, aby zostały one chociaż czarno-białe. Bez kolorów, zapachów, dźwięków. Czułam, że wszystko co czytałam o islamie, wszystko co już zrozumiałam i zaakceptowałam, razem z pozbawieniem życia niejednej kozy (i krowy), zostało „zabite” i zarżnięte. Szkoda, bo muszę odbudować wszystko na nowo. I uwierzcie, że cieszę się, że TEN sądny dzień jest już za mną.
Aby tego wszystkiego było mało, dobiłam się jeszcze filmem „Ładunek 200”, a pamiętam jak Kuba mówił: „obejrzyj go, mając dobry humor”. Myślałam jednak, że mój humor do najgorszych nie należał. Myliłam się. Co tylko spotęgowało uczucie beznadziejności.
Miliard myśli, jakie ostatnio przetoczyły się przez moją głowę, sprawił że byłam po prostu zmęczona. Pojawiła się nawet przez chwilę myśl o powrocie do PL (tak, tak, wiem!). I przez chwilę znów byłam „beznadziejna”. Nastał jednak dzień (jak ja lubię te dni, kiedy siły wracają!), w którym odbyłam ze sobą szczerą rozmowę, mądrość zwalczyła mój wewnętrzny (jeśli nie wrodzony) debilizm i znowu jest 'suci' (czysto). ;) Może chodzi o to, że dawno nikt nie powiedział mi, że jestem głupia po prostu... :)

PS. Żółte liście spadają z drzew, czyli mogę powiedzieć że jest niby jesień. Niby, bo przy temperaturze 30 stopni ciężko jest mówić o jesieni. To takie niby lekko zezłoszczone lato. A po deszczu ulice i chodniki pachną tak samo jak
warszawskie. Lubię to.
PS2. Czy ktoś z Was może mi puścić maila ze zdjęciem warszawskiego śniegu? Tęsknie za tym ;)

środa, 17 listopada 2010

more Bali

The Temper Trap @ Hard Rock Cafe
Buy! Cheap price for you, darling!

Makanan indonesia enak sekali!

Pura di Nusa Dua

Bambusowe koszyczki z darami, których nie rozumiem.

Port w Benoa

wanna surf dot com

Dowód, że to ciągle islam, mimo że Bali ;)

linijka

czajniz tempel, Benoa

lubang kunci (przez dziurkę od klucza)

Hindu Temple

Looking for Lombok

Idul Adha, czyli qurban...

Kilka razy podchodziłam do tego posta, żeby napisać coś mądrego, żeby przybliżyć Wam czym jest qurban – ceremonia (o ile można to w ogóle tak nazwać; ceremonia zawsze kojarzyła mi się z czymś „fajnym” i wesołym) zabijania zwierząt w ofierze. Za każdym razem jednak stawał mi przed oczami obraz związanej wrzeszczącej kozy, której głowa leżała nad wykopanym dołkiem, do którego ściekała krew po poderżnięciu jej gardła. Zastanawiałam się nad wrzuceniem jakichkolwiek fot z tej ceremonii, bo wszystkie są po prostu masakryczne... Zrezygnowałam z kolorów, bo i tak jest ciężko...
Sporo czytałam o tym święcie, jak i innych, nawet hinduskich, podczas których składano zwierzęta w ofierze. Ale to, co zobaczyłam i czego doświadczyłam dzisiaj przerasta jakiekolwiek wcześniejsze moje wyobrażenia. Czuję się lekko zagubiona i nie wiem co ze sobą zrobić.
Wiem, że już nic dziś nie zjem. Może nawet nigdy.

ps. Dwa dni temu niechcący zabiłam żabę (naprawdę niechcący!) i prawie się poryczałam, bo czułam się z tym źle. Więc możecie tylko się domyślać, co czuję teraz... FUCK.

ps2. To chyba pierwsze z tak ohydnych zdjęć, przepraszam za to. Ale to właśnie Indonezja – nie tylko plaża, słońce i fun. To islam do cholery jasnej, a zdjęcia poniżej to jego część. I dziś nie będzie kolorowo, ale za to według muzułmanów będzie radośnie (!!!!!!!!!!), a wszystko w imię Allaha! Selamat Idul-Adha! FUCK.

Nóż musi ostry być!

Qurban


wtorek, 16 listopada 2010

Przygotowanie do Idul Adha

Wróciłam do Mataram i życia kręcącego się wokół islamu. Znów obudziłam się o 4.30, muazin 'zapraszał' do meczetu na subuh. Dwa kolejne dni – wtorek i środa są znaczące dla muzułmanów, ze względu na święto Idul Adha. Szkoły są zamknięte (ja mam wolne), większość urzędów też. Idul Adha to drugie najważniejsze święto w islamie, zaraz po Idul Fitri (z resztą obchodzone jest około 70 dni po końcu ramadanu – Fitri, dokładnie w 10 dniu hajj – pielgrzymki do Mekki). Podczas Idul Adha gospodarz domu zabija kozę, czasem owcę lub krowę, jako symbol poświęcenia się Ibrahima (Abrahama) dla Allaha – gotów był poświęcić swojego syna Ismaila w imię Allaha.
Po zabiciu kozy, 1/3 mięsa rodzina je sama, 1/3 oddaje przyjaciołom i rodzinie, a 1/3 rozdaje ubogim. Święto takie. Do tego modlitwa, spotkania z rodziną.
No i przez ostatni tydzień na ulicach Mataram można zobaczyć kozy, stojące w specjalnie wybudowanych zagrodach, które głupio czekają, aż ktoś je kupi i zabije w środę. Przypomina to trochę sprzedaż choinek podczas Świąt Bożego Narodzenia. Szkoda tych kóz... Pomyślałam, że może w nocy wszystkie je uwolnię, ale wiem, że i tak nic by to nie zmieniło. Oni je znajdą i zabiją i tak :(
Dostałam zaproszenie od Ibu Rity (mojej gospodyni) na ceremonię zabijania kóz. Ona z mężem kupiła 2 i jutro punktualnie o 9.00 odbędzie się egzekucja. Zapytałam kto je zabije, czy jej mąż to zrobi? Uśmiechnęła się i powiedziała, że są od tego „specjalni ludzie”. Śmiała się, że jako wege może nie powinnam tam iść... dużo krwi będzie. Shiiiit. Pójdę. ;/
A tu ostatnie zdjęcia, przed egzekucją... :(((
Goat 1
Goat 2

poniedziałek, 15 listopada 2010

foto konurs

Zastanawiałam się chwilę nad udział w tym przedsięwzięciu. Nie zrobiłam tego dla nagród, uznania, ale chęci pokazania się i porównania. Od dziś na stronie XXX rusza „wakacyjny” konkurs fotograficzny. Ponad 550 osób pokazuje łącznie 1600 zdjęć, na które można głosować. Moich – 5, już je wcześniej zamieszczałam. Ludzie powrzucali zajebiste foty. Miłego oglądania, niektóre foty naprawdę powalają.
A głosy można oddawać tu: 4strony.
No.
ps. przefiltrujcie po kraju (--> Indo), 5 z 6 jest moich, nick: zycietosurfing.

--> Bali

Jest na Facebooku grupa „Kiedyś wszystko pierdolnę i wyjadę na Bali” (zachowano oryginalną pisownię). Tak więc i ja „pierdolnęłam wszystko”, mimo że do „pierdolnięcia” za wiele nie miałam i pojechałam na Bali. Stąd wzięła się moja przerwa w pisaniu, za którą przepraszam.
Na Bali postanowiłam dostać się motorem moim – łódką – i znów motorem. Trasa z Mataram do Lembar (harbour) przebiegła ok – jeden przystanek na przeczekanie deszczu, bo mimo że Linda dała mi swoją kurtkę przeciwdeszczową, mogłam sobie ją podłożyć pod pupę przy takiej ulewie. Tak więc czekałam chwilę, później mini-korek, bo ciekawscy chcieli z bliska zobaczyć wypadek (ciężarówka w rowie). „Łódka”, o której wszyscy trąbili nie jest łódką, a pieprzonym Titanikiem (miałam jednak nadzieję, że trip nie skończy się tak samo). Olbrzymia, ciężka, mieszcząca ciężarówki i autokary ŁÓDŹ ruszyła z godzinnym poślizgiem, ale nie ruszyło mnie to ani-ani. Chyba warto na chwilę powrócić do tematu wody, ponieważ łatwiej będzie Wam zrozumieć dalszy ciąg wycieczki. Nie lubię oceanów, mórz, jezior, stawów, jacuzzi (bo nudne). Nie lubię, bo się boję (Neptun – szacunek!).Mam cykora przed wodą i czuję ogromny respekt przed tym żywiołem, ale nie wiem czemu te uczucia są tak głębokie i silne, pewnie mam to mamie ;) (btw...myślałam, że odziedziczyłam po niej tylko te 'fajne' cechy jak inteligencję czy wrażliwość na piękno haha). Nie jestem w stanie zaprzyjaźnić się z wodą, może po prostu nie chcę. No więc siedziałam na łódce, czekając na start, odmawiając zakupu sarung, ryżu, pićku, map etc. Ruszyła. Początkowo było spoko, pomyślałam że to bułka z masłem. Przypomniałam sobie Tyrmanda, który zachwycał się statkami towarowymi w Skandynawii. Później zaczęło bujać, słyszałam rzygających ludzi (mimo, że ipod → max!) i pomyślałam jakim skończonym idiotą był Tyrmand pisząc o tych zasranych łajbach. Płynę dopiero drugą godzinę i mam serdecznie dosyć. Czterogodzinna trasa jak podróż pośpiesznym relacji Warszawa-Kraków. Zdecydowanie wolę wersję polską, bez klimatyzacji, ze śmierdzącymi fotelami i stacją Włoszczowa! Shit.
Mimo że Mr. I., zapewniał mnie, że na górnym pokładzie będzie czekać na mnie DiCaprio, nie było go. Pewnie popłynął następną ;)
W trakcie podróży naliczyłam tylko jedną (!!!) łódź ratunkową i 8 kół. Cholera! Jak oni zamierzają nas ratować? Czym? Nie pamiętam w jakim filmie, ale widziałam, że jak statek tonie, to schodząc na dno robi się lej wokół niego i wciąga wszystko, co jest w promieniu przynajmniej 100 m. Nie wiem czy to prawda, pewnie Zośka-żeglarz powinna się wypowiedzieć, ale ta myśl nie dawała mi spokoju. I przez kolejną godzinę próbowałam policzyć z jaką prędkością powinnam płynąć od topiącego się statku, ale nie znając wielu danych, tj. szybkość tonięcia statku, stwierdziłam że i tak utonę. (zdecydowałam, że w razie czego ratować się będę ze swoim plecakiem, bo w końcu mam w nim aparat – nieważne, że jak trafi do wody, będzie do wyrzucenia; jest ważny!).
Jak widzicie jednak żyję, a warto już w tym miejscu zaznaczyć, że wracałam tym samym (z dupy) środkiem transportu. :)
ps. Serdeczne podziękowanie za wsparcie chłopakom z Foo Fighters, TV on the radio, The two doors cinema club, The Temper Trap, AC/DC. Wiem, że bez Was nie dałabym rady. :)
Dzień drugi to chill w Ulu Watu, plaży Dreamland (która naprawdę jest 'dreamland', mimo że buldożery wyrównują piasek) i poszukiwanie śladów mojej obecności na Bali w styczniu i lutym tego roku. Dużo się pozmieniało, pootwierały się nowe miejsca, stare knajpy zostały zamienione na nowe, a centrum surfingowe (które w styczniu tego roku oferowało kurs surfingowy za 200k rupii zamieniło się w jedną wielką jadłodajnię). Oglądałam surferów w Ulu Watu, którym zazdrościłam jak nigdy. Kuta, Legian i Jimbaran to taka dodatkowa 'prowincja' Australii. Wszędzie Ozzies, a biały człowiek nie stanowi atrakcji, takiej jak na Lomboku. Laski chodzą bez majek (!), absolutnie się tym nie krępując, opalanie topless (btw. toples to po indo SŁOIK hehe) nie stanowi problemu. Ogólnie jest 'świat', ale... chyba już nie mój. Linda fajnie to podsumowała przed moim przyjazdem tutaj – Bali to państwo w państwie, które zawiera indonezyjskie top5, ale tak naprawdę wcale tak nie wygląda prawdziwa Indonezja. To po prostu nie to. Indo to kraj islamski (83% ludności wyznaje islam), a na Bali muslim stanowią max. 10%, jeśli nie mniej. Tu rządzi hindu, sypanie ryżem po głowie, kadzidła, bambusowe koszyczki z ofiarami i darami, leżące na chodnikach i przed sklepami. Zabawnie jest, alkohol się leje, muza... Australia w wersji hindu.
Dzień 3 to chill. Cholera, czuję się jakbym miała wakacje od wakacji :) i niesamowicie mi z tym dobrze. Jak każde wakacje – są dobre. Dziś koncert The Temper Trap w Hard Rock Cafe Bali. Koncert – sold out – 700 osób w środku. Mistrz. Muzycznie – dobrze, bo ich lubię, ale szału się nie spodziewałam po zespole, który wydał jeden album i EP'kę. Zagrali krótko (no bo trzeba mieć repertuar, żeby grać dłużej), okazało się że Dougy Mandagi (wokalista zespołu z Indonezji) oprócz tego, że śpiewa fajnie i wysoko (nie zawsze czyściutko) jest również niezłym perkusistą (!), a numer z nalaniem wody na kotły plus gra świateł spowodowały, że 'Drum Song' zapamiętam dobrze (CIARRRRKI!). :) A pokoncertowa noc na Kuta Beach. Niiiiice. ;)

Mandagi
Kolejne dni to nic innego jak smażing&plażing&czilling – LUBIĘ TO! Absolutnie wakacyjnie i leniwie. Później Benoa – kompleks trzech świątyń – chińskiej, hindu i muslim. Mała, fajna wioska. Po drodze jeszcze Nusa Dua. Kolejny dzień to Kuta, Legian i Seminyak i też leniwie. „Transport, darling?”, „Massage? Cheap price!”. NIEE! Nie chcę nic, nie chcę, tidak mau, mam już – czyli kolejny cudowny dzień w turystycznym raju. Z Seminyak widać doskonale samoloty lądujące i startujące w Denpasaar. I tak sobie leżałam, patrząc na nie (deja vu, bo chyba już tak kiedyś miałam!), myślałam o tym, gdzie teraz, gdzie zaraz, gdzie i z kim. I dobre to myślenie było, motywujące. Za miesiąc jestem w KL, a za kilka dalej na Sri Lance. LUBIĘ TO. ;)
Seminyak
A wieczorem rozmowy, 'takie o życiu i w ogóle'. 'Islamski' księżyc jasno świecił co wieczór, pełno gwiazd. Fajnie. Wiedziałam, że codziennie będzie dobra pogoda. I była.
Podróż powrotna było ok. Obudziłam się o 3.45, przestawiając się chyba nieświadomie na swój muzułmański czas hehe. Łódka spoko. Widziałam delfiny skaczące przez fale, było bardziej spokojnie, mimo że na pokład wjechało około 10 ciężarówek. Ja bardziej wyluzowana, chyba dlatego, że zmęczona.
Podsumowując: żyję i mam się lepiej niż wcześniej. Wakacje od wakacje to znakomity pomysł ;) Bali to inny świat, wcale nie indonezyjski. Jest momentami bardziej 'bule' niż niejeden kurort europejski i nie podoba mi się tam. Plażing&smażing jest nudny po 3 dniu, każda hindu temple wygląda tak samo. Bali to Bali. To nie prawdziwa Indonezja. I dopiero teraz zrozumiałam, że dobrze się stało, że dostałam się tu, na Lombok, a nie na Bali. Bardzo dobrze się stało. Baaaardzo.
Fajnie wrócić do 'domu'. ;)

Dzieci w Benoa
Masjid w Benoa

sobota, 6 listopada 2010

90

Dziś mija 90 dni odkąd nie widziałam (f2f, bo skype się nie liczy) mamy, Hanki, rodziny, przyjaciół, znajomych, kotów moich, nie byłam u siebie w domu, nie spałam w swoim łóżku, nie byłam w kinie, nie piłam kawy na Pl. Zbawiciela, nie jadłam grzanek w Re, nie piłam kefiru, nie jeździłam metrem (metro w KL się nie liczy), nie grałam w scrabble, nie oglądałam TV, nie smażyłam placków ziemniaczanych, nie jadłam "chmielnej" pho, nie piłam JD z colą.
Dziś jednak mija również 90 dni podczas których miałam słońce, nawet gdy padał czy kropił deszcz, poznałam nowych, nietuzinkowych ludzi (z 15 różnych państw), nauczyłam się cierpliwości, odrzuciłam złe myśli, przeczytałam 12 książek, obejrzałam 35 filmów (w tym 6 odcinków Dextera, sezon 5!), tkankę tłuszczową (!!!) zamieniłam na mięśnie, nauczyłam się systematyczności, zrobiłam kilka dobrych (nie-za-ciemnych, nie-za-jasnych) zdjęć, poznałam parę słów w bahasa indonesia (kilka dosłownie), kupiłam 5 biletów lotniczych, miałam urodzinowe ciastko, Mataram stał się "moim miastem", zaczynam rozumieć islam, otworzyłam oczy i widzę więcej, nie przejmuję się głupotami, trudno mnie zdenerwować i nie wpadam już w szał ("dziki szał"). Zaczęłam być szczęśliwa. W pełni.
I ciągle jest wiele rzeczy do zrobienia, osiągnięcia, zobaczenia, poznania, przeżycia.
Nie mogę doczekać się kolejnych 220 dni, ale proszę, niech nie mijają tak szybko...
ps. pragnę również ze smutkiem zakomunikować, że straciłam dwóch regularnych czytelników bloga, niemniej jednak - Kaśka, Kuba - Selamat datang! :)

Jumatan

Salat Jumat to piątkowa tradycyjna modlitwa, odbywająca się w każdy piątek o 12.00 (to właśnie przez tą ważną modlitwę piątek przez muslim traktowany jest jako niedziela - dzień (prawie) wolny, religijnie ważny). Trwająca około 30 minut modlitwa poprzedzona jest przez kazanie, głoszone przez muazina - wczorajsze dotyczyło traktowania wszystkich istot (ludzi, zwierząt, roślin) w jednakowy sposób... Proste.
Nie czułam się komfortowo, raczej nieswojo, obco. Nie ze względu na kazanie czy ludzi, ale ze względu na to, iż byłam jedyną kobietą w meczecie, warto również dodać że byłam jedynym bule w meczecie. To chyba właśnie spotęgowało ten dyskomfort. Stałam się atrakcją samą w sobie (dari mana? siapa namamu?). Nie pójdę tam więcej. Chyba.

Mój pierwszy Jumatan

czwartek, 4 listopada 2010

silat

zajęcia pozaszkolne zawsze były fascynujące. w podstawówce sksy, zajęcia plastyczne, czasem językowe. W Indonezji jest trochę inaczej, wielkiego wyboru nie ma, chętni sami muszą szukać sobie zajęć dodatkowych (np. ja i koszykówka).
Część osób od nas trenuje silat - azjatycka sztuka walki, skupiona raczej na samoobronie niż walce jako takiej. Osobiście uważam to za nudę, co innego jiu jitsu, gdzie coś się dzieje i nawet Neo to potrafił. A silat jest śmieszny po prostu.
Treningi są codziennie, podobno męczące, ale uważam że nie tak jak bieganie i skakanie przez równe 2 godziny podczas treningów koszykówki, po których szara koszulka jest czarna i waży 8 kilo... Niemniej jednak silat cieszy się ogromną popularnością zarówno w Indonezji, jak i Malezji (dalsze kraje, gdzie też to lubią to Singapur, Tajlandia).

Kikeo

Silat 1

Silat 2

Silat 3

volcano news