poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Bali/Lombok

Jesli mam Wam powiedziec, ze swieci slonce, jest cudownie zielono, swiat sie usmiecha do mnie i jestem szczesliwa, to niestety... nie dzis.
Generalnie nie jest tak, jak to sobie wyobrazalam. Nie powiem, ze jestem rozczarowana, bo chyba za wczesnie na to.
Bali nie bylo tym Bali, ktore pamietam ze stycznia/lutego. Lombok zaskoczyl swoim niezdecydowaniem, nieogarnieciem tematu.
Dzis jestem na "nie", wiec zeby nie psuc Waszego (i swojego) nastawienia, napisze cos jutro. Musze sie przespac z tym Lombokiem ;)

sobota, 28 sierpnia 2010

last night in KL

spokojna, upojna o smaku JB.
nie jestem spakowana, nie wiem czy zmieszcze sie do malego plecaka. nie mam jednak obaw, ktore towarzyszyly mi w warszawie, wiec wydaje sie ze pomysl ze przedbiegiem w malezji byl dobry. czuje sie swiatowo.

przez pare ostatnich dni (moze to przez brak nikotyny w organizmie???) przez moja glowe przechodzi cale mnostwo pozytywnych mysli, nie tylko dotyczacych wyjazdu, ale ogolnie... bytu (brzmi gornolotnie, wiem). ale tak wlasnie jest. poznalam wczoraj paru ludzi, ktorzy mimo tego, ze kompletnie mnie nie znaja, wiedzieli czego robic nie powinnam - dyplomacja odpada, ambasadorem nie bede (chociaz... moze jak foremniak, moglabym zostac twarza unicefu). ;) smiesznie. a moze wlascie ci, ktorzy znaja nas najmniej, wiedza najwiecej i najsluszniej? mam po prostu "live your life and enjoy it!". i z tym nastawieniem ide sie pakowac.
ps. w koncu zawsze moge wrocic, nie? ktos na pewno sie ucieszy ;)

środa, 25 sierpnia 2010

papierosy

Wyjezdzajac, bardzo ambitnie zakupilam Tabex. Kto zna, ten wie, po
co... kupilam na lotnisku w KL karton mentholowych, po czym
stwierdzilam, ze jak skoncze, to zaczne brac Tabex, bedzie ciezko, ale
w koncu rzuce. Karton mentholowych i kilka dodatkowych paczek pozniej,
stwierdzilam, ze juz czas. Od wczoraj niby. Rezultat dzisiejszy:
- nieprzespana noc
- 7 wypalonych papierosow... no dobra, 9 (ale podyktowane to bylo moim
spotkaniem z Magda (ta, ktora spotkalam w Delhi), ktora sie jednak
zawija z Indo i juz nie wraca; a ze jej historie byly baaardzo
poruszajace, nie obylo sie bez piwa i papierosow).
- 2 zjedzone ciastka (tak, 2!)
I znow zaczelam sie zastanawiac, po co ja je rzucam, przeciez ja je
lubie. W Indo Marlboro kosztuja 4 zlote, wiec w czym problem? Czy ten
wyjazd musi przynosic same zmiany? Czy musze wrocic bez nalogow? A jak
sie roztyje, jedzac ryz? A co jesli wracajac bede musiala zaplacic
dodatkowa za kase nadbagaz swojego ciala? A jesli bede musiala zajac
dwa miejsca w samolocie, bo sie nie zmieszcze? I Kaska niedlugo
przyjezdza i co? I sobie nie zapalimy? Eh.
Bez sensu, ze je rzucam. Jestem poirytowana i zdenerwowana, glodna i
niewyspana. Daje sobie czas do piatku. Jak nadal bedzie mi sie
chcialo, to znaczy, ze jestem "skazana" na szczesliwy zwiazek z panem
Nikotynem. Lubie go.

KL

Malezyjski wtorek pewnie nie rozni sie niczym od polskiego. Troche leniwy, troche powolny, goracy, duszny.
Troche czytalam (Czemu Andrzej nie moze byc z Teresa? Czemu poznal ja pozniej niz Elzbiete? "Zycie uczuciowe i towarzyskie" Tyrmanda), troche sluchalam (nowa plyta Klaxons dobra, nawet powalajaca; i ciagle stare, dobre Queens of the...), troche ogladalam (nowy klip Czeslawa - lepszy od poprzedniego, gorszy od nastepnego). Taki, ot wtorek, troche popisalam (...).
Czekam na Karoline, ma byc w czwartek.
M. napisala mi dzis, ze jest w ciazy! To chyba jedna z "tych" rzeczy, ktore mnie omina. Ciesze sie, Kochana bardzo! Serdeczne gratulacje przesyla - ciotka-wariatka! :*

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

1.

zrzucam ze stóp ciężar ciebie,
ciskam w kąt pustkę, wszystkie braki,
z głupoty formuję kulę i wyrzucam.
z zamkniętymi oczami.

zimna jak lód nadzieja spływa mi po twarzy,
spieniona potrzeba wpada do oczu,
podrażniając je nowością.

wycieram stopy radością,
ciało nawilżam szczęściem o zapachu słońca.
okrywam się optymizmem
i z kubkiem mocnej wiary w jutro zaczynam dzień.
z otwartymi oczami.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Kuala Terengganu i Merang

Chwile mnie nie było, ale... już jestem wsrod interentowych ;)

W Kota Bahru wsiadlam w autobus jadacy do Kuala Terengganu – wschodnie wybrzeze, plaze, cala masa malych miejscowosci nadmorskich, przypominajacych bardziej rybackie wioski niż kurorty. Po trzech godzinach podrozy (o tym zaraz), znalazlam się w Kuala Terengganu – miejscu nudnym, pustym i zwyklym.

Rzecz o autobusach
Piszac o jakiejkolwiek podrozy po Malezji, nie należy zapominac o najbardziej rozbudowanym, wygodnym srodku transportu – autobusach. Panowie kierowcy warszawskich autobusow! Oto nastali Wasi mistrzowie i mentorzy. Kierowcy malezyjskich busow, niezaleznie czy jest to linia miejska, podmiejska, miedzymiastowa, są super profesjonalnymi i wyluzowanymi driverami. Na roznego rodzaju trasach nie ma przystankow, a nawet jesli są, kierowcy się nimi nie przejmuja, podobnie rzecz się ma również z podroznymi – czekaja na autobusy tam, gdzie im się podoba, albo gdzie jest im blisko. Machniesz reka, kierowca się zatrzyma, kupisz w srodku bilet i jest git. Podobnie jest przy wysiadaniu – mozesz poprosic kierowce, aby zatrzymal się tam, gdzie dla ciebie jest najwygodniej. Bez krzyku, bez problemu. U nas – bez komentarza.
Kierowca malezyjskich linii autobusowych poczeka na ciebie, gdy nie zdarzysz zamachac reka. Podpowie, gdzie masz wysiasc, jeśli nie wiesz. Krzyknie nawet, nazwe twojego przystanku (zapomnialam dodac, ze przystnki nie są nazwane, nie ma na nich rozkladow jazdy... generalnie autobusy jezdza jak chca). Kierowcy maja również swoje przywileje – gdy konczy im się benzyna, mogą w kazdej chwili podjechac na najblizsza stacje benzynowa i spedzic na niej 20 minut tankujac, nie uprzedzajac o tym podroznych. Mogą (podczas Ramadanu nawet muszą!) zatrzymywac się na przerwe, spowodowana modlitwa ;) Cudownie.

No więc... przyjechalam do Terengganu. Po dwugodzinnym szukaniu wolnego (i taniego!) hostelu stwierdzilam, ze zabieram się stad... Hostel był ohydny, drogi... a cale to miasto wydalo mi się niegodne uwagi. Wrocilam na dworzec autobusowy i stwierdzilam, ze jade do jednej z mniejszych mozliwosci na poludnie od KT. Po dwoch stronach znajduja się Merang (N) i Marang (S). Wolalam dostac się do Marang, bo nie lubie się cofac w podrozy. Ponieważ był piątek, a piątek dla muzlumanow jest jak niedziela i nie pracuja ;) wszystkei autobusy do Marang już odjechaly i więcej nie będzie. Ok, nic nie szkodzi... zostaje jeszcze Mereng, które z tego co wyczytalam mialo tansze noclegi. Autobus jest, bilet jest i jazda.
M-E-R-A-N-G! Tak, tak, tak. Miejsce, gdzie nie ma nic, poza wlasnymi myslami, „zakazanymi piosenkami”, ksiazka. Takie male tête à tête z samym soba.
Merang to miejsce, gdzie sklepy (2 szt.) otwarte są od 21.00. Przydrozna budka z jedzeniem otwarta od 21.00. Stacja Shell otwarta po wieczornej modlitwie od... 21.00. W ciagu dnia nie można nic kupic, zjesc... Wioska liczy może z 500 mieszkanow, obowiazkowy meczet. O zyciu towarzyskim i wieczornym decyduje sila glosnosci wieczornej modliwty z glosnikow zamontowanych na przydroznych slupach.
Nie będę pisac w jakich warunkach spalam, co jadlam, jak spedzalam czas. Powiem tylko, ze jest mi dobrze.

Chill.


Pozdrowienie.


Cudownie placzace dziecko.


Sruszelka.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Kota Bahru

Dzien w Kota Bahru rozpoczelam o 04.51 (rano!), kiedy to moj autobus z Penang zatrzymal sie na dworcu w centrum miasta. Przez prawie cala podroz padal deszcz, ja nie spalam za wiele (placzace dziecko, burza...), wiec nie zdziwilo mnie to, ze jest mokro i zimno w KB. Do mniej wiecej 7 z minutami jest tu ciemno (muslimy moga dluzej jesc przed wschodem slonca; i dobrze!), ale nie zmienia to faktu, ze bedac w centrum nieznanego mi miasta o 5 rano poczulam sie... nieswojo ;) nie wiem jak to sie stalo, moze ktos wprowadzil mnie blad, moze sama zle wyliczylam, ale zakladalam, ze na miejscu bede ok. 7-8 rano... niewazne.
Wysiadlam z autobusu, mniej wiecej wiem gdzie isc (hostel), ale domyslam sie, ze nie bedzie mozliwy check in przed 8 rano. Co wiec? Obok dworca ustawione budy jedzeniowe, dzialajace 24h/dobe. Jeden z przemilych panow wrzeszczy czy chce kawy? Jasne! I tak spedzilam mniej wiecej godzine w towarzystwie przecudownych starszych panow, pijac mocna, czarne kawe z dodatkiem zageszczonego mleka (dodatkowo platne!), ktore osadzilo sie na dnie szklanki. Panowie zrobili mi papierosa zwanego rokok daun - bibulka jest z liscia palmy nipa, tyton smakowy ;) sami jedni sniadanie (jajka na twardo z sosem sojowym) i tak sobie lamanym angielsko-malezyjskim gadalismy. Cudowni!
Na cale moje szczescie ok. 7 z hostelu wychodzil wlasciciel, ktory otworzyl mi drzwi podal haslo do netu, dal kawy/herbaty/wody i slowami "feel like at home" powitalam dzien w KB. Switalo.
Wyszlam na taras hostelu (papieros, kawa), a tam - na placu grupka Azjatek (w tym jeden pan!) cwicza aerobik. Musze przyznac, ze odmiana iscie azjatycka - niezgrabnie im to wychodzilo, ale uklad przedni!
Sniadanie, prysznic i... meczet. Jest taka wioska, w ktorej 'podobno' znajduje sie stary meczet (masjid). Wzielam autobus #43 z dworca, po godzinie jazdy (i lekkim kimaniu) wysiadlam we wsi ;) Meczet znalazlam, ale... okazal sie nowy. Nie o ten chodzilo. W wiosce ludzie slabo po ang, ale w wiejskiej klinice dogadalam sie, ze meczet... przeniesli w inne miejsce ;) Budynek przeniesli? Tak, tak, bo powodzie... ;) Ok. A wiec: przystanek autobusowy, dworzec i drugi meczet. Po prawie 2 godzinach czekania na autobus powrotny (TAAAK! Dziekuje za Tyrmanda!), stwierdzilam, ze wracam na piechote... najwyzej cos wymysle po drodze ;) Zatrzymywaly sie samochody z propozycja podwiezienia, ale chyba czekalam na ten "wlasciwy" ;) I tak tez sie stalo. Rasmida (wlascicielka biura podrozy) wraz z corka i wnukami (Daniela i Daniel - komiczne!) zabrala mnie do centrum KB, rozmawiajac po drodze o ramadanie, zyciu europejskim i... jedzeniu.
Drugi autobus nie sprawil juz zadnej niespodzianki (#44), meczet znaleziony, sfotografowany, piekny.
Ok, musze sie przyznac, ze bylam kiepsko nastawiona do wizyty w KB. Wszedzie czytalam o najbardziej islamskim miescie w Malezji, strasznie, jejkujejku... A to, co powala mnie w tym miescie, to ludzie - serdeczni - kazdy, kto mnie mija usmiecha sie, pyta co u mnie, skad jestem. Mili, ciepli i przesympatyczni. Gosc, pracujacy jako odzwierny w hostelu pyta, czy nie mam ochoty na ciastka, ktore wlasnie kupil, czy potrzebuje czegokolwiek... To sie nie zdarza czesto. Serio.
Po swietnym jedzeniu wege - drzemka, ktora rozwalila moj plan na wizyte w centrum kulturalnym. Spoznilam sie na lepienie latawcow :( ale, jak sie pozniej okazalo, na nic sie nie spoznilam, bo w trakcie ramadanu wszystko jest zamkniete, a spektakle i pokazy odwolane. Uf, nie darowalabym sobie tego.
Abu Antonio (ten od ciastek) zaprowadzil mnie do swoich ziomkow, od ktorych moglam kupic te bibulki specjalne do fajek (0,5 RM za 50 sztuk!), pozniej do sklepu chinskiego pana, gdzie kupilam tyton smakowy (ANANASOWY! 3,5 RM). I teraz bede jarac prawdziwe malezyjskie fajki, zwlaszcza ze te, kupione w KL wlasnie mi sie koncza. Koniec z Marlboro, nastaje era Rokok Daun! (a tutaj link, jak je sie zwija: http://www.youtube.com/watch?v=5nptG7h_Bss).
Dzien zakonczylam piwem imbirowym i nowym papierosem. Kolacja to (wstyd sie przyznac) paczka Oreo o cudownym smaku "zimnych" jagod, popijanych mlekiem.
Znow pada deszcz, wiec na dzis raczej koniec. Jutro o 12 autobus do Kuala Terengganu, gdzie chcialabym zostac pare dni. Insya Allah.
Na specjalne zyczenie - tytuly zdjec:

Poranny aerobik


Pola ryzowe


Chlopiec studiujacy koran



Abu Antonio

środa, 18 sierpnia 2010

Penang - photos

troche zdjec z wczoraj, dzis. obiecuje, ze nie bedzie juz zdjec ze swiatyn... ;)
na drugim zdjeciu - misy. ustawione zostaly w swiatyni, z prosba o datki. z roznymi napisami - szczescie, udana podroz, malzenstwo, harmonia... najwiecej monet bylo jednak w misie z napisem 'zdrowie'.






wtorek, 17 sierpnia 2010

deszcz i Kek Lok Si Temple

Pada deszcz. Od wczoraj w nocy. A jak pada deszcz, to dzieci sie nudza.
Zdazylam jednak pojechac do Kek Lok Si Temple - jednej z najwiekszych swiatyn buddyjskich w Malezji. Oddalona ok. godziny jazdy busem od Georgetown, pośrodku gor, pagorkow, tarasow. Monumentalna. Pusta. Blyszczaca. Sprawia wrazenie miejsca, ktore mimo tego, ze opuszczone (przez turystow) wegetuje calkiem niezle. Jak ludzie. W srodku znajduje sia maly "staw" (bardziej pasujace slowo w tym miejscu to: bajoro) z kopulujacymi zolwiami. Zycie!
Jutro "nocnym autobusem na koniec swiata". Kota Bahru. Podobno najbardziej islamskie miasto w Malezji. Do czasu. ;)

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Penang

Co mozna miec za 35 pln? Mozna miec 1 x JD+cola+taxi do domu z Planu B... lub przeliczyc to na ringity (+/- 35RM) i udac sie w cudowna podroz busem, z super wygodnymi skorzanymi fotelami z funkcja masazu, z podnozkiem, z podglowkiem i AC wiejaca prosto na twarz (o tym zaraz) na trasie KL-Penang (ok. 4,5h).
Przyjechalam tu i nie powiem - jestem zaskoczona. Spodziewalam sie wiochy (to bylo super!), a tu hotele, pseudoplaze (trudno cos co ma 4m piasku i szara wode nazwac plaza; Filipiny i Indo - mistrzami plaz!). Generalnie Penang nie przypomina Malezji ani, ani. Jak dla mnie Penang to Chinatown. Malo muzlumanow, chyba stanowia tu mniejszosc. Fajne, ze swiatynie chinskie, hinduskie i meczety stoja obok siebie, na jednej ulicy. Takie pomieszanie z poplataniem. Git.
A jesli chodzi o klime... gardlo mnie boli. Albo znow sie przeziebilam, albo to poczatki dengi ;) ZARTOWALAM!

Te dwa pierwsze zdjecia, to troche jak pocztowka z wakacji. Sorry, ale nie moglam sie oprzec. ;)




niedziela, 15 sierpnia 2010

kierunek: Penang

Jutro jade na polnoc, do Penang. Pobede tam pare dni (4 moze?), potem w planach Kota Bahru, Kuala Terrenganu, Kuantan. Mysle, ze trip zajmie ok. 10 dni. Z reszta zobaczymy. Mam czas.
KL powoli idzie spac. Od 7.28 (zachod slonca) 'muslimy' wyszly na miasto, zeby jesc. A w meczecie znow sie modla.
Dobranoc - mowi Kuala.

sobota, 14 sierpnia 2010

Batu Caves

Dzis Batu Caves. Po raz drugi.
Hinduska swiatynia w jaskinii. Niby 20 km od KL, a klimat inny, niemalezyjski.










ambasador

indyjski dzien niepodleglosci.
feta w centrum kongresowym.
ambasadorowie, dyplomaci.
garnitury, sari, krawaty, szmaty.
torty, ryby, naan, szampan.
i rozmowa. z nia najciezej. o jedzeniu i o piciu. i o ciuchach i wycieczkach.
i tylko jedno pytanie: co biedacy zjedza na sniadanie?

Chce byc ambasadorem! Miec na samochodzie flage swojego wymyslonego
kraju. Samochod czarny, blyszczacy, z szoferem w niebieskiej czapce z
piorkiem! I drzwi bedzie mi otwierac. Jak wysiade, zamknie je
cichutko. Czerwony dywan zaprowadzi do wejscia, ktore tez magicznie
sie otworzy. Jak Sezam. A pozniej zabawa. Bal. Rozmowy o niczym,
prowadzone przy litrach alkoholowego nektaru! Bedzie cudownie. Będzie
bajkowo.

Dzis jednak bylam jako gosc. Slabsza wersja bajki.

A z pobliskiego meczetu dobiegaja dzwieki modlitwy do Allaha. Modlitwy
o to wszystko, co kawalek dalej jest dostepne dla wybranych. Swieta
wojna?

środa, 11 sierpnia 2010

przepakowanie

Mowilam? Mowilam, zeby nie brac duzego plecaka?
Wypakowalam wszystkie swoje rzeczy, ulozylam obok siebie i stwierdzilam, ze zapakowalam najbardziej zbedne rzeczy swiata! 1/5 z nich wyrzucam, 2/5 zostawiam u ojca na "przechowanie", a cala reszte spakuje do malego plecaczka i juz. Co to za pomysl byl, zeby jechac w jeansach? 7,5 kg ksiazek (jedna z nich juz przeczytalam a przewodnik po Indo bedzie tam miec kazdy!). Idiotka, kretynka. No wiedzialam, ze tak bedzie... bez sensu. Przegralam ze stwierdzeniem "przeciez jedziez na rok". I co z tego?

Dzien mi dzis minal, szybko, zwlaszcze ze zaczelam go po 13 (mojego czasu)... Spalam 14h przez co zaspalam na spotkanie z dziewczynami z Delhi (a wlasnie - w Delhi spotkalam dwie dziewuchy, ktore tez jada na stypendium). No i zaspalam. Na wszystko zaspalam.
Dzien - nie-w-moim-stylu, czyli sushi-basen z widokiem na wieze-jack z cola... glupie to KL.
Nudnawe.

wtorek, 10 sierpnia 2010

allah akbar!

Putrayaja. Meczet. 10000 m2 do wynajecia... ;)
Dokonalam rzeczy niemozliwej, moze przez przypadek, moze Allah tak chcial. Dane mi bylo wejsc do meczetu, do ktorego tacy grzecznicy jak ja nie maja wstepu. Smiertelnicy moga jedynie zajrzec przez barierke do wnetrza i tyle. Ja weszlam, a zeby tego bylo malo, weszlam do czesci "meskiej", do ktorej kobiety/grzesznicy/nie-muzlumanie nie moga wejsc ani, ani.
Okolo 10000 m2 (hehe... troche inny wystroj niz warszawskie 1500...), mieszczace do 8000 modlacych sie mezczyzn (miejsce dla kobiet wyznaczone z boku; w czasie piatkowych modlitw kobiety siedzaca na pietrze).
A sama Putrajaya - to miasto, ktore mozna potraktowac jako wydzielona dzielnice KL, oddalona od miasta ok. 30 km, w ktorej znajduja sie wszystkie urzedy, ministerstwa przeniesione ze stolicy kraju. Miasto puste, totalnie wysiedlone, nowe, czyste, nowoczesne - przypomina troche biznesowa czesc Singapouru. Mialam wrazenie, ze chodze po miescie z "Vanilla Sky" - pustym i cichym... ale Toma Cruise'a nie spotkalam ;/
Pare info z meczetu for "understanding Islam":
- Allah is The Lord of all created things in the seen and unseen worlds
- Jihad is not terrorism and is not killing innocent people!
- All sexual activities outside of marriage are grave sins in Islam!
wybralam te najwazniejsze... moze kolejnosc powinna byc inna :))))

na obiad pewnie do chinatown na pho ;)

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Ja i moje polaczenia...

Bo ja, Moi Drodzy, mialam swietne polaczenie... Z Delhi do Kuala Lumpur, duzym samolotem, prawie pustym, chociaz moze do polowy pelnym. Z Hindusami, Malajami i tymi innymi kolegami, ktorzy zywo sa zainteresowani Ramadanem (start: dzis!). Nie chcialo mi sie spac, a burza za okienkiem (malym, plastikowym, delikatnym) dostarczala mi niezlych rozrywek i do teo turbulencje! Jak ja kocham turbulencje! Gdyby nie one, pewnie bym spala...
No i moi koledzy z pokladu samolotu postanowili spac - czyt. zdjac buty (!), chrapac, ciapac, ciamkac, slinic sie, chrzakac, kaszlec, dyszec... I to tez bylo fajne i dlatego tez nie spalam! Lot trwal 6 h i zalowalam, ze tylko tyle :(
A teraz? Na sniadanie jem kolacje, na obiad, chyba znow kolacje. Na obiad wczoraj zjadlam sniadanie, wiec sie wyrownuje... Zyje w 3 czasach, 3 wymiarach. Wsstalam o 9 rano (czyjego rano?) i jest swietnie. Spalam 5 h, juz nie wiem ktory czas jest czyj. Na zegraku mam ciagle czas w Polsce...

niedziela, 8 sierpnia 2010

Lot

I od nowa.
Trasa WAW-VIE-DEL (dla tych, ktorzy nie posluguja sie skrotami lotnisk - Warszawa-Wieden-Delhi) przebiegla szybko, bez wiekszych komplikacji.
Samolot z WAW nazwany wymyslnie Fokkerem (gratulacje dla wymyslacza!) smieszny. Z kulkami po bokach i smiglami zabawkowymi. Przez 1,2 h lotu nie moglam oderwac oczu od smigla z durnym pytaniem w glowie: a co bedzie jesli...? ;)
Z VIE do DEL - spalam. Ominely mnie precle i goraczy reczniczek. Szkoda. Filmy bez sensu, bez mozliwosci wybrania konkretnego, na ktory wlasnie masz ochote... plus puszczane o ustalonych godzinach, ale nie wiadomo jakich.
Lotnisko w Delhi - miszcz. Wyladowalam o 00.20 mniej wiecej, a bagaz odebralam o 2.00. Nie spieszylo im sie. Przyjechal po mnie pan kierowca swoim samochodem zabawka - bez lusterek, z silnikiem obok kierownicy. ;) W czerwonym turbanie.
Droga z lotniska do hotelu - piekna. zaczyna sie szesciopasmowa (!), pozniej zmniejsza sie na 4. Nie szkodzi, bo i tak jezdza srodkiem, bez kierunkowskazow, bez lusterek bocznych i podobnie jak w Malezji trabia, informujac: "hej, bede ci mijal!". Spoko. Ludzie spia na chodnikach w towarzystwie krow. Czarnych. Moze za cieplo maja w domu? ;)
Ja w hotelu, laduje akumulatory na jutrzejsza podroz do KL (Kuala Lumpur, c'nie?).
To pjona!
Gazeta z dzis. Zeby nie bylo!

I ta mysl, ktora ciagle krazy po glowie, ze te wrzeszczace i skaczece dzieciaki na pewno beda siedziec za toba!

wspomniane wczesniej kolko.

I smiglo... male, nie?

czwartek, 5 sierpnia 2010

pozegnania nadszedl czas...

Byla kiedys taka piosenka kolonijna... troche smetna. Dzieciaki plakaly, wychowawcy cieszyli sie, ze juz koniec.
Wczoraj - smiech byl i zabawa. Whisky i papierosy. I punk.
Ciesze sie, ze zobaczylam w jednym miejscu te wszystkie istoty, na ktorych mi zalezy, ktore szanuje i cenie. Bylo najlepiej. Dziekuje!

środa, 4 sierpnia 2010

wiedza

Wiem, ile biore ze soba ksiazek! 7,5 kg! ;)
Wiza do Indii ogarnieta (Aska, dzieki raz jeszcze za wypytywanie hehe). Do odebrania jest w pt.
I ladowarka tez do Macka mojego i aparat. No wszystko sie jakos ulozylo...
Jutro impreza i koncert.
Fajnie.