czwartek, 19 sierpnia 2010

Kota Bahru

Dzien w Kota Bahru rozpoczelam o 04.51 (rano!), kiedy to moj autobus z Penang zatrzymal sie na dworcu w centrum miasta. Przez prawie cala podroz padal deszcz, ja nie spalam za wiele (placzace dziecko, burza...), wiec nie zdziwilo mnie to, ze jest mokro i zimno w KB. Do mniej wiecej 7 z minutami jest tu ciemno (muslimy moga dluzej jesc przed wschodem slonca; i dobrze!), ale nie zmienia to faktu, ze bedac w centrum nieznanego mi miasta o 5 rano poczulam sie... nieswojo ;) nie wiem jak to sie stalo, moze ktos wprowadzil mnie blad, moze sama zle wyliczylam, ale zakladalam, ze na miejscu bede ok. 7-8 rano... niewazne.
Wysiadlam z autobusu, mniej wiecej wiem gdzie isc (hostel), ale domyslam sie, ze nie bedzie mozliwy check in przed 8 rano. Co wiec? Obok dworca ustawione budy jedzeniowe, dzialajace 24h/dobe. Jeden z przemilych panow wrzeszczy czy chce kawy? Jasne! I tak spedzilam mniej wiecej godzine w towarzystwie przecudownych starszych panow, pijac mocna, czarne kawe z dodatkiem zageszczonego mleka (dodatkowo platne!), ktore osadzilo sie na dnie szklanki. Panowie zrobili mi papierosa zwanego rokok daun - bibulka jest z liscia palmy nipa, tyton smakowy ;) sami jedni sniadanie (jajka na twardo z sosem sojowym) i tak sobie lamanym angielsko-malezyjskim gadalismy. Cudowni!
Na cale moje szczescie ok. 7 z hostelu wychodzil wlasciciel, ktory otworzyl mi drzwi podal haslo do netu, dal kawy/herbaty/wody i slowami "feel like at home" powitalam dzien w KB. Switalo.
Wyszlam na taras hostelu (papieros, kawa), a tam - na placu grupka Azjatek (w tym jeden pan!) cwicza aerobik. Musze przyznac, ze odmiana iscie azjatycka - niezgrabnie im to wychodzilo, ale uklad przedni!
Sniadanie, prysznic i... meczet. Jest taka wioska, w ktorej 'podobno' znajduje sie stary meczet (masjid). Wzielam autobus #43 z dworca, po godzinie jazdy (i lekkim kimaniu) wysiadlam we wsi ;) Meczet znalazlam, ale... okazal sie nowy. Nie o ten chodzilo. W wiosce ludzie slabo po ang, ale w wiejskiej klinice dogadalam sie, ze meczet... przeniesli w inne miejsce ;) Budynek przeniesli? Tak, tak, bo powodzie... ;) Ok. A wiec: przystanek autobusowy, dworzec i drugi meczet. Po prawie 2 godzinach czekania na autobus powrotny (TAAAK! Dziekuje za Tyrmanda!), stwierdzilam, ze wracam na piechote... najwyzej cos wymysle po drodze ;) Zatrzymywaly sie samochody z propozycja podwiezienia, ale chyba czekalam na ten "wlasciwy" ;) I tak tez sie stalo. Rasmida (wlascicielka biura podrozy) wraz z corka i wnukami (Daniela i Daniel - komiczne!) zabrala mnie do centrum KB, rozmawiajac po drodze o ramadanie, zyciu europejskim i... jedzeniu.
Drugi autobus nie sprawil juz zadnej niespodzianki (#44), meczet znaleziony, sfotografowany, piekny.
Ok, musze sie przyznac, ze bylam kiepsko nastawiona do wizyty w KB. Wszedzie czytalam o najbardziej islamskim miescie w Malezji, strasznie, jejkujejku... A to, co powala mnie w tym miescie, to ludzie - serdeczni - kazdy, kto mnie mija usmiecha sie, pyta co u mnie, skad jestem. Mili, ciepli i przesympatyczni. Gosc, pracujacy jako odzwierny w hostelu pyta, czy nie mam ochoty na ciastka, ktore wlasnie kupil, czy potrzebuje czegokolwiek... To sie nie zdarza czesto. Serio.
Po swietnym jedzeniu wege - drzemka, ktora rozwalila moj plan na wizyte w centrum kulturalnym. Spoznilam sie na lepienie latawcow :( ale, jak sie pozniej okazalo, na nic sie nie spoznilam, bo w trakcie ramadanu wszystko jest zamkniete, a spektakle i pokazy odwolane. Uf, nie darowalabym sobie tego.
Abu Antonio (ten od ciastek) zaprowadzil mnie do swoich ziomkow, od ktorych moglam kupic te bibulki specjalne do fajek (0,5 RM za 50 sztuk!), pozniej do sklepu chinskiego pana, gdzie kupilam tyton smakowy (ANANASOWY! 3,5 RM). I teraz bede jarac prawdziwe malezyjskie fajki, zwlaszcza ze te, kupione w KL wlasnie mi sie koncza. Koniec z Marlboro, nastaje era Rokok Daun! (a tutaj link, jak je sie zwija: http://www.youtube.com/watch?v=5nptG7h_Bss).
Dzien zakonczylam piwem imbirowym i nowym papierosem. Kolacja to (wstyd sie przyznac) paczka Oreo o cudownym smaku "zimnych" jagod, popijanych mlekiem.
Znow pada deszcz, wiec na dzis raczej koniec. Jutro o 12 autobus do Kuala Terengganu, gdzie chcialabym zostac pare dni. Insya Allah.
Na specjalne zyczenie - tytuly zdjec:

Poranny aerobik


Pola ryzowe


Chlopiec studiujacy koran



Abu Antonio

2 komentarze:

  1. Zjednej strony przepraszam ze domagalem sie opisow w koncu to Twoj blog) a z drugiej strony zobacz jak bardzo to pomaga. To wszystko wyjasnia. O ile poranny aerobik wynika z tego co napisalas ale pole ryzowe, bez opisu mogloby byc zwykla laka a tak wyobraznia pokazuje zupelnie co innego. Koran dla laikow takich jak ja moze wydawac sie zwykla ksiazka z gziwnymi znakami, a z opisem, prosze.
    No i najwazniejsze, nikt by nie wiedzial ze Abu to Abu, ten szlachetny dzentelmen i samarytanin :-)
    Wiem droga podrozniczko ze to trudne i ze napiszesz ze tak chcialas ale zmus sie do zajzenia czasami ludziom w oczy przez szklo obiektywu.

    Photopstryk

    OdpowiedzUsuń
  2. Jasne, ze wolalabym miec zdjeci en face, ale czasem sie po prostu nie udaje. Zrobilam im obu takie zdjecia, ale w jednym przypadku wyszlo niedoswietlone, w drugim z kolei przeswietlone ;( ja probuje, prosze pana, tylko czasem nie wychodzi...

    OdpowiedzUsuń