poniedziałek, 15 listopada 2010

--> Bali

Jest na Facebooku grupa „Kiedyś wszystko pierdolnę i wyjadę na Bali” (zachowano oryginalną pisownię). Tak więc i ja „pierdolnęłam wszystko”, mimo że do „pierdolnięcia” za wiele nie miałam i pojechałam na Bali. Stąd wzięła się moja przerwa w pisaniu, za którą przepraszam.
Na Bali postanowiłam dostać się motorem moim – łódką – i znów motorem. Trasa z Mataram do Lembar (harbour) przebiegła ok – jeden przystanek na przeczekanie deszczu, bo mimo że Linda dała mi swoją kurtkę przeciwdeszczową, mogłam sobie ją podłożyć pod pupę przy takiej ulewie. Tak więc czekałam chwilę, później mini-korek, bo ciekawscy chcieli z bliska zobaczyć wypadek (ciężarówka w rowie). „Łódka”, o której wszyscy trąbili nie jest łódką, a pieprzonym Titanikiem (miałam jednak nadzieję, że trip nie skończy się tak samo). Olbrzymia, ciężka, mieszcząca ciężarówki i autokary ŁÓDŹ ruszyła z godzinnym poślizgiem, ale nie ruszyło mnie to ani-ani. Chyba warto na chwilę powrócić do tematu wody, ponieważ łatwiej będzie Wam zrozumieć dalszy ciąg wycieczki. Nie lubię oceanów, mórz, jezior, stawów, jacuzzi (bo nudne). Nie lubię, bo się boję (Neptun – szacunek!).Mam cykora przed wodą i czuję ogromny respekt przed tym żywiołem, ale nie wiem czemu te uczucia są tak głębokie i silne, pewnie mam to mamie ;) (btw...myślałam, że odziedziczyłam po niej tylko te 'fajne' cechy jak inteligencję czy wrażliwość na piękno haha). Nie jestem w stanie zaprzyjaźnić się z wodą, może po prostu nie chcę. No więc siedziałam na łódce, czekając na start, odmawiając zakupu sarung, ryżu, pićku, map etc. Ruszyła. Początkowo było spoko, pomyślałam że to bułka z masłem. Przypomniałam sobie Tyrmanda, który zachwycał się statkami towarowymi w Skandynawii. Później zaczęło bujać, słyszałam rzygających ludzi (mimo, że ipod → max!) i pomyślałam jakim skończonym idiotą był Tyrmand pisząc o tych zasranych łajbach. Płynę dopiero drugą godzinę i mam serdecznie dosyć. Czterogodzinna trasa jak podróż pośpiesznym relacji Warszawa-Kraków. Zdecydowanie wolę wersję polską, bez klimatyzacji, ze śmierdzącymi fotelami i stacją Włoszczowa! Shit.
Mimo że Mr. I., zapewniał mnie, że na górnym pokładzie będzie czekać na mnie DiCaprio, nie było go. Pewnie popłynął następną ;)
W trakcie podróży naliczyłam tylko jedną (!!!) łódź ratunkową i 8 kół. Cholera! Jak oni zamierzają nas ratować? Czym? Nie pamiętam w jakim filmie, ale widziałam, że jak statek tonie, to schodząc na dno robi się lej wokół niego i wciąga wszystko, co jest w promieniu przynajmniej 100 m. Nie wiem czy to prawda, pewnie Zośka-żeglarz powinna się wypowiedzieć, ale ta myśl nie dawała mi spokoju. I przez kolejną godzinę próbowałam policzyć z jaką prędkością powinnam płynąć od topiącego się statku, ale nie znając wielu danych, tj. szybkość tonięcia statku, stwierdziłam że i tak utonę. (zdecydowałam, że w razie czego ratować się będę ze swoim plecakiem, bo w końcu mam w nim aparat – nieważne, że jak trafi do wody, będzie do wyrzucenia; jest ważny!).
Jak widzicie jednak żyję, a warto już w tym miejscu zaznaczyć, że wracałam tym samym (z dupy) środkiem transportu. :)
ps. Serdeczne podziękowanie za wsparcie chłopakom z Foo Fighters, TV on the radio, The two doors cinema club, The Temper Trap, AC/DC. Wiem, że bez Was nie dałabym rady. :)
Dzień drugi to chill w Ulu Watu, plaży Dreamland (która naprawdę jest 'dreamland', mimo że buldożery wyrównują piasek) i poszukiwanie śladów mojej obecności na Bali w styczniu i lutym tego roku. Dużo się pozmieniało, pootwierały się nowe miejsca, stare knajpy zostały zamienione na nowe, a centrum surfingowe (które w styczniu tego roku oferowało kurs surfingowy za 200k rupii zamieniło się w jedną wielką jadłodajnię). Oglądałam surferów w Ulu Watu, którym zazdrościłam jak nigdy. Kuta, Legian i Jimbaran to taka dodatkowa 'prowincja' Australii. Wszędzie Ozzies, a biały człowiek nie stanowi atrakcji, takiej jak na Lomboku. Laski chodzą bez majek (!), absolutnie się tym nie krępując, opalanie topless (btw. toples to po indo SŁOIK hehe) nie stanowi problemu. Ogólnie jest 'świat', ale... chyba już nie mój. Linda fajnie to podsumowała przed moim przyjazdem tutaj – Bali to państwo w państwie, które zawiera indonezyjskie top5, ale tak naprawdę wcale tak nie wygląda prawdziwa Indonezja. To po prostu nie to. Indo to kraj islamski (83% ludności wyznaje islam), a na Bali muslim stanowią max. 10%, jeśli nie mniej. Tu rządzi hindu, sypanie ryżem po głowie, kadzidła, bambusowe koszyczki z ofiarami i darami, leżące na chodnikach i przed sklepami. Zabawnie jest, alkohol się leje, muza... Australia w wersji hindu.
Dzień 3 to chill. Cholera, czuję się jakbym miała wakacje od wakacji :) i niesamowicie mi z tym dobrze. Jak każde wakacje – są dobre. Dziś koncert The Temper Trap w Hard Rock Cafe Bali. Koncert – sold out – 700 osób w środku. Mistrz. Muzycznie – dobrze, bo ich lubię, ale szału się nie spodziewałam po zespole, który wydał jeden album i EP'kę. Zagrali krótko (no bo trzeba mieć repertuar, żeby grać dłużej), okazało się że Dougy Mandagi (wokalista zespołu z Indonezji) oprócz tego, że śpiewa fajnie i wysoko (nie zawsze czyściutko) jest również niezłym perkusistą (!), a numer z nalaniem wody na kotły plus gra świateł spowodowały, że 'Drum Song' zapamiętam dobrze (CIARRRRKI!). :) A pokoncertowa noc na Kuta Beach. Niiiiice. ;)

Mandagi
Kolejne dni to nic innego jak smażing&plażing&czilling – LUBIĘ TO! Absolutnie wakacyjnie i leniwie. Później Benoa – kompleks trzech świątyń – chińskiej, hindu i muslim. Mała, fajna wioska. Po drodze jeszcze Nusa Dua. Kolejny dzień to Kuta, Legian i Seminyak i też leniwie. „Transport, darling?”, „Massage? Cheap price!”. NIEE! Nie chcę nic, nie chcę, tidak mau, mam już – czyli kolejny cudowny dzień w turystycznym raju. Z Seminyak widać doskonale samoloty lądujące i startujące w Denpasaar. I tak sobie leżałam, patrząc na nie (deja vu, bo chyba już tak kiedyś miałam!), myślałam o tym, gdzie teraz, gdzie zaraz, gdzie i z kim. I dobre to myślenie było, motywujące. Za miesiąc jestem w KL, a za kilka dalej na Sri Lance. LUBIĘ TO. ;)
Seminyak
A wieczorem rozmowy, 'takie o życiu i w ogóle'. 'Islamski' księżyc jasno świecił co wieczór, pełno gwiazd. Fajnie. Wiedziałam, że codziennie będzie dobra pogoda. I była.
Podróż powrotna było ok. Obudziłam się o 3.45, przestawiając się chyba nieświadomie na swój muzułmański czas hehe. Łódka spoko. Widziałam delfiny skaczące przez fale, było bardziej spokojnie, mimo że na pokład wjechało około 10 ciężarówek. Ja bardziej wyluzowana, chyba dlatego, że zmęczona.
Podsumowując: żyję i mam się lepiej niż wcześniej. Wakacje od wakacje to znakomity pomysł ;) Bali to inny świat, wcale nie indonezyjski. Jest momentami bardziej 'bule' niż niejeden kurort europejski i nie podoba mi się tam. Plażing&smażing jest nudny po 3 dniu, każda hindu temple wygląda tak samo. Bali to Bali. To nie prawdziwa Indonezja. I dopiero teraz zrozumiałam, że dobrze się stało, że dostałam się tu, na Lombok, a nie na Bali. Bardzo dobrze się stało. Baaaardzo.
Fajnie wrócić do 'domu'. ;)

Dzieci w Benoa
Masjid w Benoa

2 komentarze:

  1. Nie musiałaś moja kochana wywalać na forum o moich fobiach... choć dobrze, że tylko o tej jednej...i szkoda, że tylko dziedzictwo dwóch cech przyszło Ci do głowy... No, ponarzekałam sobie !

    OdpowiedzUsuń
  2. haha ;) daj spokoj, 'wodna' fobia jest zabawna. czasem utrudnia zycia, ale jest smieszna. Jak wytlumaczysz moj strach przed golebiami? Hmm? A jesli chodzi o pozostale cechy, ktore odziedziczylam - nie bede wymieniac wszystkich, jeszcze ktos pomysli, ze skromna nie jestem, a przeciez jestem ;)

    OdpowiedzUsuń