czwartek, 25 listopada 2010

Jesienne nastroje i sny

***
Wysoki, biały, nienaturalnie wyprostowany mężczyzna, chyba niemowa, był moim przewodnikiem. Ubrany w biały garnitur, z czarnym krawatem (klasyka!) trzymając mnie za prawy nadgarstek, nigdy za dłoń, prowadził mnie po galerii – w której niesamowicie jasne światło, odbijało się od szklanej wypolerowanej podłogi. Na ścianach znajdowały się obrazy – kadry z mojego życia. Obrazy nie były rozmieszczone chronologicznie, więc ciężko było mi się zorientować w linii tematów. Podchodząc do obrazu, na którym był zamrożony kadr, obraz odżywał i niby animacja, niby krótkimetraż pokazywał mnie w różnych sytuacjach z mojego życia. Mężczyzna nic nie mówił, czasem się uśmiechał, ale jego uśmiech nigdy nie odsłaniał zębów. Gdy skończyliśmy oglądać obrazy, wyszliśmy przed galerię, gdzie puścił mój nadgarstek, odwrócił się i po prostu bez słowa odszedł.
***
Po takim śnie, pobudka o 5.30 nie jest chyba niczym zaskakującym, prawda? :)
Dziś zdecydowanie czuję się lepiej, bardziej świeżo i w końcu nie boli mnie człowiek! Chwilę nie pisałam, bo nie czułam się za dobrze. Po pierwsze cały ten Qurban mnie rozwalił wewnętrznie, przez co przez cztery następne dni, nie jadłam niczego poza śniadaniem, chociaż i tak to było za dużo. Nie wiem czy jakieś obrzydliwe indonezyjskie bakterie zakłóciły mój wewnętrzny spokój czy to właśnie Qurban sprawił, że umierałam z powodu 'sakit perut' (bólu brzucha) i generalnie wszystkich wnętrzności.
Jest lepiej, powinnam odstawić kawę (wiem to!), ale są pewne rzeczy, z których zrezygnować po prostu nie umiem i nie chcę ;)
Tak jak wspomniałam, cały ten Qurban mnie stłamsił. Nie mogłam usnąć po nim, słysząc w głowie błagające o litość kozy, próbując ukryć i wymazać obrazki, których nie chcę pamiętać, a jeśli już muszę je pamiętać, to wolę, aby zostały one chociaż czarno-białe. Bez kolorów, zapachów, dźwięków. Czułam, że wszystko co czytałam o islamie, wszystko co już zrozumiałam i zaakceptowałam, razem z pozbawieniem życia niejednej kozy (i krowy), zostało „zabite” i zarżnięte. Szkoda, bo muszę odbudować wszystko na nowo. I uwierzcie, że cieszę się, że TEN sądny dzień jest już za mną.
Aby tego wszystkiego było mało, dobiłam się jeszcze filmem „Ładunek 200”, a pamiętam jak Kuba mówił: „obejrzyj go, mając dobry humor”. Myślałam jednak, że mój humor do najgorszych nie należał. Myliłam się. Co tylko spotęgowało uczucie beznadziejności.
Miliard myśli, jakie ostatnio przetoczyły się przez moją głowę, sprawił że byłam po prostu zmęczona. Pojawiła się nawet przez chwilę myśl o powrocie do PL (tak, tak, wiem!). I przez chwilę znów byłam „beznadziejna”. Nastał jednak dzień (jak ja lubię te dni, kiedy siły wracają!), w którym odbyłam ze sobą szczerą rozmowę, mądrość zwalczyła mój wewnętrzny (jeśli nie wrodzony) debilizm i znowu jest 'suci' (czysto). ;) Może chodzi o to, że dawno nikt nie powiedział mi, że jestem głupia po prostu... :)

PS. Żółte liście spadają z drzew, czyli mogę powiedzieć że jest niby jesień. Niby, bo przy temperaturze 30 stopni ciężko jest mówić o jesieni. To takie niby lekko zezłoszczone lato. A po deszczu ulice i chodniki pachną tak samo jak
warszawskie. Lubię to.
PS2. Czy ktoś z Was może mi puścić maila ze zdjęciem warszawskiego śniegu? Tęsknie za tym ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz