niedziela, 13 listopada 2011

tęsknienie

Poznałam wczoraj parę Polaków, którzy przyjechali na wycieczkę. Mili bardzo, sympatyczni, widać, że są tu pierwszy tydzień, bo jeszcze byli 'warszawscy', lekko spięci momentami... Dostałam wiele pytan w stylu jak, dlaczego, po co, ale wśród nich znalazło się jedno, którego wyjątkowo nie cierpię – 'Czy nie tęsknisz?'. A co ja jestem nie-człowiekiem, który nie tęskni, że ja uczuć nie mam? Że tak łatwo to wszystko przyszło? Że nie bolało? Że myśli nie było – czy słusznie czy nie? Wypraszam sobie. Jasne, że tęsknie, bardzo czasem nawet. Jasne, że trudno jest momentami. Ale... jak to powiedział kiedyś mój szkolny kolega 'albo rybka, albo fifka'. Nie było bilansów, gdzie lepiej i z kim lepiej, bo przecież nigdzie na świecie nie znajdę drugiej Klimczewskiej, która gada do mnie przy kawie, nie gada co prawda tak jak Karolina (mówię o szybkości), ale nie znajdę. I szybszej w rozmowie osoby od Karoliny też nie znajdę. Więc, tak proszę Państwa, mogę pić najdroższą kawę świata luwak, tylko nawet jak jest z kim, to jakieś takie podrabiane to jest. Dlatego też tej kawy nie piję, a może dlatego, że pochodzi z kupy. To znaczy ona nie pochodzi z kupy, tylko z krzaczka, który zjadł dziki kot i później zrobił kupkę z tą kawą w środku. Obrzydlistwo. Nie piję luwak, bo nie mam z kim – tej wersji się będę się trzymać (chociaż nawet jakby tu Klimczewska była, pewnie piłybyśmy normalną latte, bez kupy).
Nie będę pisać o rodzinie, bo mama powie 'to wracaj', a babcia się popłacze. Ale nawet jeśli o nich nie piszę, jest to chyba oczywiste...
O psiapsiółkach swoich też nie napiszę. I Leonie też nie.
Tutaj nauczyłam się nie przywiązywania do swoich rzeczy. Trudno było mi się rozstać z moimi mieszkaniowymi rzeczami, ciuchami, ulubionymi kubkami do kawy, książkami, na które lubię patrzeć (bo nie jestem z tych, co czytają 2 razy tę samą książkę). Trudno było się rozstać, ale tu mam nowe i jak się okazuje – nie boli aż tak. W sensie, wydaje mi się, że wyleczyłam się z takiego zbierania, upychania, 'pamiątkowania' rzeczy. To tylko rzeczy są w końcu.
Tęsknię za to za miejscami, zapachami i smakami. Za kinem tęsknie – w tym przypadku za jakikolwiek. Za Teatrem Kwadrat, za Ujazdowskimi i parkiem tam, Placem Trzech Krzyży. Za palmą nie tęsknię, bo tu mam. Za Karmą tęsknię i metrem – chciałabym się przejechać raz czy dwa. Za Wrzeniem Świata też trochę, za MN i za pho na Chmielnej. Takie miejsca, o.
I za: pierogami ruskami (najchętniej mojej babci, ale jak się nie da, to za każdymi innymi), za kefirem (Robico najchętniej, ale jak się nie da, to każdym innym), za serem żółtym (najchętniej za radamerem, ale jak się nie da, to za każdym innym), za sernikiem (jakimkolwiek) i piernikiem (mojej mamy, więc nie jakimkolwiek), jak jesteśmy przy ciastach to jeszcze za tortem makowym (mojej mamy również). I za mlekiem. A tak naprawdę czy są jeszcze inne jedzeniowe rzeczy? (zastanawia się jedząc ptasie mleczko i śliwki czekoladzie firmy Solidarność). Ogórki kiszone, chleb słonecznikowy i ogólnie normalny chleb, śledzie, jogurt kawowy, mozzarella, makaron ze szpinakiem, tarta z brokułami, ciastko 'domino' od Bliklego... cholera, właśnie zgłodniałam.
Nie chcę więcej pytań czy tęsknię, bo tęsknię. Ale wrócę kiedyś i się najem. A później pewnie znów wyjadę.

4 komentarze:

  1. Mali z Bali pisze: święta prawda ! love and sun jest i to najważniejsze!!!!ayooooo :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Piernik właśnie zjedzony. Niedługo czas na makowy tort, choć to Ty zjadałaś znaczną jego część, więc trzeba będzie kogoś doprosić na święta.... mama

    OdpowiedzUsuń
  3. mamo, nie pisz tutaj, ze zjadalam znaczna czesc tego tortu, bo to wstyd. dla wyjasnienia: zjadalam znaczna czesc, ale przez 3 dni, jedzac prawie tylko tort, zeby nie bylo... jak mozesz!

    OdpowiedzUsuń