piątek, 21 stycznia 2011

Solo

Solo, dzień 2. Spokojnie, bez korków, większego ruchu, taki synonim jawajskiego spokoju i opanowania. Ludzie mili, uśmiechają się mniej niż ci z Surabaya, ale i tak można odczuć ciepło i przyjazną atmosferę. Dzisiejszy dzień to trochę jalan-jalan (zwiedzanie) za pomocą stóp głównie (jalan kaki). Pałac obecnego króla (tak, w Indonezji ciągle jest król) jest ładny, dobrze utrzymany, całość posiadłości zajmuje około 10 hektarów. Oprócz muzeum, ciągle mieszka tam rodzina królewska, ale jakoś nie zaprosili mnie na herbatę, zupełnie nie wiem czemu. Vis a vis pałacu jest urocza kawiarnio-restauracja Omah Sinten, taka trochę balijska, z prostymi drewnianymi meblami, kamiennymi kafelkami na ziemi, spomiędzy których wyrasta zielono-zielona trawa (w indonezyjskim bardzo często używa się dwóch takich samych słów, żeby podkreślić coś bardziej, stąd zielono-zielona, bo była bardziej zielona niż zwykle). Nastrojowa muzyczka (jeden zapętlony utwór coś z pogranicza francuskiego chill outu, jednak w wykonaniu javanese band), niezła kawa (bez cukru!), widok na pałac i wiatr (taki jak ten w „Czekoladzie” z Binoche!) to wszystko sprawiło, że ten dzień jest fajny. Peggy i Dick Bakker (Canada), których spotkałam wczoraj miejsce polubili do tego stopnia, że pół dnia, który mieli na spędzenie w Solo, spędzili właśnie w tej kawiarni.
Po kawie, spacer Jl Ronggowarsito, pomiędzy małymi warsztatami motocyklowymi. Krótki przystanek na udzielenie wywiadu dwóm koleżankom ze szkoły średniej (czy wspominałam już o tym, że trenują angielski jak tylko się da?), skręt w lewo w Jl Imam Bonjol w kierunku Pasar Lagi – marketu z warzywami, owocami i krótki przystanek na gorącą kukurydzę (mimo, żem bule skasowali tylko 2000 – czyli standardowo, dla porównania na Bali – 10000 – „cheap price” dla białego frajera).
W skrócie – Solo miłe jest. Jutro... może Yogya? Chociaż decyzji jeszcze brak.
Miłego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz