piątek, 10 grudnia 2010

islam

Ubiegając się o stypendium, składałam wniosek o przyjęcie na 4 uniwersytety – 3 na Bali, 1 na Lombok. Gdy dowiedziałam się, że zostałam przyjęta na Lombok, ogłosiłam, że nigdzie nie jadę. Że ja i islam, że ja i muzułmanie ze swoimi wszystkimi regułami, nie zagra, myślałam rzeczywiście, żeby zrezygnować. Wśród znajomych pojawiły się głosy sprzeciwu: głupia jesteś – jedź, daj spokój – nic ci nie będzie, to szybko minie, islam srislam. Ok. Jestem.
Gdyby zrobić badanie dotyczące skojarzeń: „podaj pierwsze słowo jakie przychodzi ci na myśl, gdy słyszysz islam”, mogę domyślać się jakie słowa padałyby najczęściej, mimo że ze statystyki byłam cieniasem. Rozmawialiśmy o tym tutaj, z bule, i głównymi słowami były bomba, terroryzm, WTC. Faktycznie, islam ma do dupy PR i stereotypowo jego pozycja jest najgorsza, ale jeśli tak – czemu jest najbardziej rozrastającą się religią we współczesnym świecie?
Przyjechałam więc na Lombok, do Mataram, do kraju „burkowców” i „szmaciarzy”. Jasne, facet, który od 4 rano „śpiewał” w meczecie doprowadzał mnie do szału. Teraz wiem, że nazywa się on muazinem i wiem też, że nie śpiewa. Przyjechałam jeszcze w trakcie trwania Ramadanu - „czemu nie mogę nigdzie nic zjeść????”.
Byłam przerażona, do tego wszystkiego brak jakiejkolwiek organizacji w indonezyjskim świecie doprowadzał mnie, w miarę ogarniętą osobę, do wściekłości.
Zaczęłam czytać o kulturze Indonezji początkowo, o historii, polityce. Zawsze tak robię, jak gdzieś jadę, bo fajnie jest znać legendy czy przypowieści albo zabłysnąć imieniem jakiegoś króla. A że islam to część Indonezji... jakoś tak wyszło. Do tego przyjaciele, których śmiało mogę tak nazwać, którzy cierpliwie odpowiadali na moje czasem głupie pytania „dlaczego tak”, a „czy możesz robić to” i tłumaczyli, tłumaczyli... A że jestem ciekawską osobą i lubię wiedzieć... cóż. Teraz zdarza się, że wiem czasem więcej od „prawdziwego” muzułmanina (nie znać imion 5 najważniejszych Proroków???), co mnie cieszy, a ich zawstydza. I tak się zaczęła historia z islamem i jego poznawaniem.
Przydałby się jakiś spec od PR'u, bo cały ten islam nie jest zły, tak na dobrą sprawę. Te reguły, według których żyją nie wszystkie są głupie, ułatwiają czasem życie (dla bule zapewne nie do końca), mówią co jest dobre i złe w baaardzo prosty sposób. Jasne, myślę o tym, parę rzeczy przyjęłam do swojej głowy. Wydaje mi się, że stałam się bardziej dojrzała. Zrozumiałam więcej, niż mi się wydawało.
Cieszę się, że nie dostałam się na Bali (znów statystyka: miałam większe szanse dostać się właśnie tam, co nie?). Bali – wesołe miasteczko Indonezji, taki kindergarden, doprowadza mnie do szału, a spokój na Lomboku wycisza i pozwala się poukładać. I to sobie chwalę. Fakt, że koszulka na ramiączkach jest nazywana przez locals „bikini” już mnie nie boli. Z reguły budzę się w okolicach 5 lub 6 rano. Sama z siebie, gdy w meczecie kończy się subuh.
Powinnam chyba bić głową w ziemię i w pokłonach przepraszać za niewiedzę i ocenianie czegoś, bez wcześniejszego poznania. Nie wiem czemu dopiero teraz zrobiłam ten wpis, może musiałam chwilę dojrzeć do tego. Nie wiem. Wszystko przychodzi z czasem i... insya Allah. :)
Dla tych, którzy się boją, mimo że niesłusznie: nie, nie noszę „chusty” (jilbab/hajib). Nie, nie modlę się (mimo, że wiem jak). Nie, nie jest muzułmanką.
serce meczetu; Bayan/Lombok

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz