środa, 6 października 2010

cross culture

Prawie dwa tygodnie temu zaczęłam szkołę. Wiem, że mało miejsca poświęciłam temu tematowi, bo trochę nie ma o czym mówić – nauka bahasa indonesia nie różni się za bardzo od nauki jakiegokolwiek innego języka obcego. Fakt, jest kilka wyrazów, które mi – Polce, pozwalają na uśmiech, jak na przykład: „suka kota” to lubię miasto. I teraz spróbuj wytłumaczyć Indonezyjczykowi, czemu się śmiejesz ;) Kilka takich „kwiatków” jeszcze by się znalazło. Ale o języku może kiedyś indziej...
Wśród moich zajęć są między innymi zajęcia międzykulturowe, tzw. „cross culture”. To, że różnimy się od siebie, widać gołym okiem. Jako bule (western person, swoją drogą zawsze byłam eastern! hehe) jestem atrakcją turystyczną, celebrity, obiektem pożądania, głównie dla młodych Indonezyjek, dla których biała skóra jest synonimem piękna. Nie robi mi to dobrze, a próby nie zwracania uwagi na zaczepki były nieskuteczne i powodowały, że chodziłam wściekła, poddenerwowana i nawet polskie przekleństwa pod nosem nie poprawiały sytuacji. Teraz trochę się zmieniło, bo potrafię odpowiedzieć po indonezyjsku na ich pytania. I gdy im opada szczęka, ja mam czas na ucieczkę ;) To moja nowa taktyka. Wśród pytań, jakie locals zadają bule na pierwszym miejscu jest: „where are you going?”, zaraz później „are you married?” i „where are you from?”. Pytanie o imię jest jakieś osiemnaste w kolejności, zaraz po pytaniu o adres i numer telefonu. Nie powiem, że można do tego przywyknąć, bo po prostu nie można. Podejrzewam, że taka bezpośredniość Indonezyjczyków może wynikać z braku słowa „prywatność” w ich słowniku i pisząc to, nie żartuję. Nie ma takiego słowa, nie znają jego znaczenia, bo od wieków żyli w skupiskach, komunach, zawsze razem. Do domu swojego indonezyjskiego przyjaciela możesz przyjść bez zaproszenia, bez zapowiedzi. Ba! Na ślub córki siostry jego matki możesz również przyjść bez zapowiedzi i zaproszenia (należy jednak pamiętać o prezencie w wysokości 10000-15000 idr (3-3,5$) – nie mniej, nie więcej). :)
Jest wiele rzeczy, których ja (!), mimo mojego niesamowicie otwartego umysłu, nie jestem w stanie zrozumieć. Akceptuję je, respektuję je, ale nie jestem w stanie zrozumieć. Nie będę tu pisać o islamie, bo moje wewnętrzne siły (rozum vs emocje) toczą zaciekły pojedynek o tą sprawę i jednoznacznej opinii nie ma. A że takie pojedynki zawsze są ciężkie... jest, jak jest. Także – islam później. Indonezyjczycy są ludźmi, którzy nie myślą taktycznie. „Halo! Przynieś mi colę, co?” - Polak: pójdzie, weźmie puszkę coli, przyniesie; Indonezyjczyk: pójdzie, wróci (bez coli!) i zapyta czy chcesz zimną czy ciepłą, odpowiesz, pójdzie znowu, wróci (nadal bez coli!) i zapyta czy chcesz zwykłą czy light, odpowiedz, pójdzie znowu, weźmie puszkę coli, przyniesie (nareszcie!), ale wróci jeszcze raz, bo zapomniał słomki! No, come on! Zapomniałam dodać, że będzie robić to baaaaaardzzzzzzooooooo wolno, bo co? Śpieszy Ci się może????? ;) WAITING, YES? WAITING ;) Czy uwierzycie, jeśli napiszę że mi to już nie przeszkadza? Czy uwierzycie, że gruba, śmierdząca pani z mokotowskiego sklepu osiedlowego nie będzie w stanie wyprowadzić mnie już z równowagi nigdy więcej? Wiolka prośba – popracuj nad nią, aby podwyższyła poziom „powolności”, zobaczymy do którego levelu z nią dojdę. Ich powolność w działaniu nie ma nic wspólnego z szybkością prowadzenia motorów. Pod tym względem pasujemy do siebie idealnie i ani przez chwilę nie czułam się gorzej od nich (mamo, spokojnie – jeżdżę wolno ;) i mam kask, no i dobre ubezpieczenie). Co prawda nie mam jeszcze prawa jazdy, bo właśnie na nie czekam, ale mandat (gdyby mnie złapali, a nie miałabym prawka) to dokładnie 41000 idr, czyli 12 złotych (a propos prawka: trzeba będzie zmienić prawko w PL, bo mam już kat. A – policja w tym mieście jest...moim dobrym znajomym hehehe).
Jedzenie. O tym chcę pewnego dnia napisać więcej, zwłaszcza że od poniedziałku będę z Pet uczyć się gotować (Pet jest kucharką w T'n'T, gdzie pod jej okiem będę się uczyć gotować, a po tygodniu (dwóch?) nauki i treningu będę pracować z Ramli w nowym miejscu jako spec od gotowania makanan indonesia). Zajadajcie więc pho na Chmielnej, bo jak wrócę będzie nowe miejsce na kulinarnej mapie Warszawy, o niebo lepsze od wietnamskiej dziury! ;)))) Powiem tu tylko, że wegetariańskiego jedzenia nie ma za wiele. Ok, znalazłam ote-ote czy bregedel... ale wszystko jest tłuste, ciężkie, ale... mimo wszystko zajebiście smaczne. Dla nich kurczak, to nie zwierzę, więc „Ya, ini tidak danging, ini ayam!”. Uwielbiają sztucznie barwione ciastka o wymyślnych „naturalnych” kolorach – różowe, niebieskie, zielone. Lubią słodycze i różnego rodzaju przekąski, podchrupajki itd... A dupa rośnie... Jestem właśnie po dwóch porcjach pisang goreng (smażony banan), więc wiem co mówię...
Ok, wsiadam na motor, jadę jeść... napiszę coś później. Waiting, yes? Waiting! :)*

3 komentarze:

  1. hej, hej, 100 lat, 100 lat !!!!!!!!!!!!!!!!
    (ta różnica czasu ;) zebyś zawsze była i miała :)
    siłka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Martex, napisz jakie masz ubezpieczenie - co, gdzie, jak
    na maila pls

    buziol motorynko!!! ;*

    OdpowiedzUsuń