poniedziałek, 4 października 2010

urodziny

Te urodziny były bez rodziny, znajomych, którzy dobrze mnie znają i wiedzą czego mi życzyć, czego najbardziej potrzebuję i chcę. Niemniej jednak były udane, zaskakujące, miłe i przede wszystkim indonezyjskie.
Środa, 29 września. Jak co wieczór siedzieliśmy w T'n'T Cafe ze „znajomymi” (tak, są już znajomymi, ale moi warszawscy znajomi nie powinni czuć się „zagrożeni”, ponieważ muszą sobie zdawać sprawę, że są po prostu niezastąpieni). Grał indonezyjski cover band (jeden z najgorszych zespołów ever!), który w swoim repertuarze ma osiem kawałków, granych w tej samej kolejności (ZAWSZE!). W pewnym momencie usłyszałam Salima, który zapytał czy mu w czymś pomogę przy barze i jak skończona idiotka nie wyczułam podstępu z jego strony. W repertuarze zespołu pojawiła się nowa piosenka ze słowami „happy birthday” w zwrotkach i refrenie. I tak – śpiewali mi, Salim wyciągał do tańca, a mi po prostu było miło. Wróciłyśmy do domu przed północą, ah – zapomniałam napisać, że trzy dni wcześniej przyjechała Mali z Bali. Drużyna piłkarska jeszcze nie spała, więc standardowo przywitali się, próbując coś pogadać po angielsku, ale jak zwykle im nie szło. Jest wśród nich jeden taki cwaniak – bez jakiejkolwiek znajomości języka angielskiego, który zawsze dużo mówi...migając. Jest fun. No i ten cwaniak przychodzi i daje mi małe pudełko (tu warto zaznaczyć, że dostałam już wcześniej od niego ciasto brownie, trzy muffiny i wielkie pudełko ohydnych indonezyjskich galaretek, absolutnie bez smaku). I przychodzi z tym pudełkiem, migając coś mówi, tłumaczy. Otwieram pudełko, a tam... kawałek tortu. Z wisienką na górze. Wstrzelił się, pomyślałam, bo właśnie minęła północ. Tort zjadłam. Było mi miło. I na chwilę zapomniałam, że jestem starsza. Jedyna myśl, jaka mnie podtrzymywała na duchu to taka, że w Polsce ciągle mam 27... Jeszcze przez sześć godzin...
Chciałabym serdecznie podziękować wszystkim za życzenia. Wiem, że dzięki nim będę żyć 1400 lat w zdrowiu, szczęściu, radości, słońcu, z uśmiechem. Wiem, że spełnią się moje najskrytsze marzenia (nawet te najmniejsze). Wiem również, że przede mną wiele przygód i pracy (dzięki mamo... to akurat mogłaś sobie odpuścić, wiesz?). Wiem, że będę mieć 6 gwiazdek z nieba, coś odkryję, będę mieć 3 gorące romanse, dużo czekolady – mlecznej i białej (swoją drogą, ciekawe czy te dwa ostatnie życzenia się łączą?), wannę z pianą, w ch*& pomysłów (zachowano oryginalną pisownię), oko do kadrowania, małpkę, poukładane myśli w głowie (!!!) i ogólnie wszystko będzie „najbestsze”! Boli mnie również cały człowiek, bo mnie ostro wyściskaliście. Zajebiście mocno Wam za to wszystko dziękuję. Sprawiliście mi mega frajdę i przyjemność tym wszystkim i mimo że obiecałam, że nie będę tu ryczeć... się poryczałam. DZIĘKI.
A na specjalne życzenie niektórych, chyba pierwsze moje zdjęcie na tym blogu (nie licząc stóp i cienia). Jem ciastko urodzinowe. W zasadzie to je wpieprzam. Cheers! :*
ps. Prezenty bardzo proszę przesyłać na... konto. ;)

6 komentarzy:

  1. Schudłaś bidulko ! Jedz wiecęj, może jednak nie ciacha !!! mamula

    OdpowiedzUsuń
  2. OOO WRESZCIE MOGE CIE ZOBACZYC :)

    OdpowiedzUsuń
  3. e tam. nie schudlam ;) ale fakt, opalona jestem. troszke. i wreszcie wszyscy moga mnie zobaczyc :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Marta schowaj te kosci policzkowe!!!
    mali z Bali

    OdpowiedzUsuń
  5. kości srości. tak mi obciełaś włosy, że teraz wszystko widać na buzi...

    OdpowiedzUsuń