poniedziałek, 27 września 2010

365 dni

Na wstępie chciałabym przeprosić za osobisty wydźwięk tego postu, ale raz w roku mogę. W końcu „życie to surfing”, tak jak mój ostatni rok był i na fali, i pod... a te urodziny są bez rodziny i przyjaciół, więc musicie wybaczyć, że będzie smętnie i lekko sentymentalnie ;)

Bałam się poprzednich. Trochę przez ten cały durny klub, do którego należeli ci najwięksi... Nie chodzi o to, że stawiam się na równi z nimi, ale odeszli zanim osiągnęli wszystko co mogli, a presja „nieosiągalności” i „niemożności” (jaką sobie zapewne sama narzucam) jest u mnie stosunkowo wysoka. Podobno chcieć to móc, ale ostatnie 365 dni, a w szczególności ostatnie dni, pokazują mi, że jednak ... nie do końca. Nie zamierzam robić podsumowań, bo ani to miejsce, ani czas, a Ci z Was, którzy mnie znają, wiedzą jak było i ile pustych butelek zostało... ;) Podsumowania zresztą nie należą do moich mocnych stron. Nie umiem wyciągać wniosków i często zdaję się na pomoc przyjaciół, którzy inspirowani Pawłowem chcą za pomocą wymierzania policzków nauczyć mnie „przyzwoitego zachowania”. Gaje – obiecałam, że nie dam się zdzielić po twarzy, pamiętaj! Pilnuję się. :)
Zastanawiałam się czy ten rok, to krok naprzód czy wstecz. I jasnej odpowiedzi nie mam. Patrząc na to, gdzie byłam, co wymyśliłam, projekty jakie złożyłam (z Karolem lub bez), na to, co dzieję się wokół tego całego pisania myślę, że jest to krok do przodu. Coraz mniej potrzebuję zewnętrznej motywacji, aby usiąść do napisania czegoś, coraz mnie wstydzę się, jestem bardziej otwarta na krytykę (z której wniosków wyciągać nie umiem, ale p. Machulski nie zawsze musi mieć rację, prawda?). Więc tak – „do przodu, na wolne pole”. A minus... to, idąc za Tyrmandem, „Życie towarzyskie i uczuciowe”, które trochę mnie pogubiło i chyba sprawiło, że moja pewność siebie gdzieś uciekła. Patrząc na całokształt... postępy, które poczyniłam, rzeczy które wypracowałam po prostu zniknęły i mam wrażenie, że pod tym względem spieprzyłam ten rok. Cholera.
Zbilansować się tego nie da, ale mimo wszystko chyba jestem na plus... Każde doświadczenia, nawet te nie najlepsze, kształtują jednostkę, więc jestem „bardziej zbudowana”, to na pewno. :) I cieszę się z tego, bo nikt nie jest w stanie tego wymazać, zabrać, podmienić. Znam smak zielonej herbaty, którą piłam ostatniego dnia w Manilii z Tomem i smak piwa (pierwszego i ostatniego) z Ally w Singapurze, zapach trawy w Królikarni, na której leżałam cały dzień, a później chorowałam przez tydzień, pamiętam i tęsknię za rozmowami z przyjaciółmi (Aśki, Kaśki, Wiolki, Anki, Moniki, Kaczki i inne chłopaki hehe). I to jest superaśne i fajnie.

Od dziś obiecuję, że dość ze smędzeniem, przynajmniej na tym blogu. Będzie światowo, nie tylko „indonezyjsko”. Obiecuję, że BĘDĘ denerwować Was zdjęciami słonecznych plaż i kolorowych odpustowych rzeczy w przecudownie białym polskim grudniu! Obiecuję być tu na 100%. Obiecuję żyć na 100%, nie tylko w Indonezji. Na całym pieprzonym świecie (this sentence includes Poland).
Fox Mulder (Duchovny) nad swoim biurkiem miał plakat z napisem „I want to believe”. I ja też chcę wierzyć, że wszystko to, co mam w głowie, już nazwane lub jeszcze nie do końca, spełni się i stanie  rzeczywistością. Takie życzenie. O. :*
PS. Przede mną 365 zajebistych dni, z czego 250 w Indonezji. Przebij to. :)
PS2. Dwa plus osiem to dziesięć. A kto grał z dziesiątką? ;)))

3 komentarze:

  1. Proponujesz grę karcianą? Dziesiątkę może przebić walet, ale pamiętaj córeczko, że nie każdy... chyba wymyśliłam nową regułę gry !
    To już problem waleta ! Póki co, dziesiątka zwycięża ! mama

    OdpowiedzUsuń
  2. no i to jest kurwa cos! (pardon za wulgaryzm)

    OdpowiedzUsuń
  3. za moich czasów z dziesiątką grał Kazio Deyna i tez miał lepsze i gorsze mecze..., ale....

    cztery i siedem to jedenaście - a kto grał z jedenastką?
    bentka

    OdpowiedzUsuń