poniedziałek, 6 września 2010

Pranie

Zrezygnowałam w zabrania wielkiej liczby ciuchów, ze względu na
klimat, na jakże łatwy dostęp do tanich pralni. Po kilku dniach, część
moich rzeczy wymagała może nawet nie solidnego prania, ale chociaż
odświeżenia, czego sama raczej zrobić nie mogłam, ze względu na brak
warunków, proszku do prania etc. Postanowiłam udać się do pobliskiej
pralni, jednej z lepszych w okolicy i pod względem ceny, i pod
względem jakości wykonywanych usług. Oddałam łącznie 12 rzeczy, w tym
koszulki, jakieś spodnie, chustę.
Piękny, słoneczny poranek. Papuga obudziła mnie ok. 7, ale mimo swoich
wrzasków pozwoliła jeszcze do 10 poleżeć w łóżku (aha... zapomniałam
napisać, że w moim miejscu mieszka papuga (w klatce), która napierd^&*
od 5 rano do mniej więcej 10); jej wrzask jest najgorszym dźwiękiem,
jaki słyszałam w życiu; gorszym od dźwięku łamania styropianu czy
szorowania paznokciem po szkle). Fajne słońce, mocna kawa - dobry
dzień przede mną. Postanowiłam iść po pranie, którego wczoraj nie
zdążyłam odebrać. Poszłam więc.
Pranie odebrałam, zapłaciłam 7000 (2 pln) i poszłam do TnT Cafe,
spotkać się ze znajomym. Pyta mnie czy policzyłam swoje rzeczy (?), na
co ja: "muszę?". Tak - odpowiedział z uśmiechem.
No więc:
W torbie było 11 rzeczy, w tym jedna nie moja koszulka więc, brakowało
2 moich rzeczy. Pamiętałam, co oddawałam (w końcu mam mało rzeczy!),
więc wiedziałam, że nie ma jednej czarnej koszulki i chusty. Moja
(ulubiona!!!) biała koszulka nie jest już biała. Jest niebieska i
gdzieniegdzie brązowa, tworząc całkiem dziwną kombinację kolorów. Na
koszulce w biało-czarne paski na środku z przodu (i z tyłu!!!!) mam
niebieską plamę o średnicy mniej więcej 7 cm. Podobnie na dwóch innych
rzeczach, w tym zielonej koszulce. Jedynie czarne rzeczy pozostały...
czarne.
Wróciłam do pralni. Nie, nie byłam zdenerwowana. Po drodze policzyłam
do miliona i byłam w 100% spokojna. Powitała mnie ta sama pani, z
cudownie ciepłym, indonezyjskim uśmiechem. Powiedziałam, że nie zgadza
mi się tu COŚ... Powoli, zaczęłam wyjmować rzeczy pokazując jej plamy,
nowe (jakże modne!) kolory moich ciuchów. Ona uśmiechnięta - cieszę
się, że byłam osobą, dzięki której miała chwile radości o poranku,
odpowiedziała spokojnie, że upierze te rzeczy jeszcze raz. Fajnie.
Tylko, że ja wiem, że to nie zejdzie... to tak jak wstawiasz
śnieżnobiałe pranie i niechcący zostawisz czerwoną skarpetkę w
pralce... twoje rzeczy będą cudownie bladoróżowe FOREVER! Fuck.
Pytam, co z innymi rzeczami, których brakuje. Oddała mi chustę - nie,
nie jest już biała. Jest... NIEBIESKA ;) Pytam o czarną koszulkę,
której brakuje. Odpowiada, że jej nie ma ;) A gdzie jest? Nie wiadomo.
:) Jak się nie znajdzie i plamy nie zejdą, odda mi pieniądze. Ile? 2
złote :)
Od dziś jestem fanką indonezyjskiego prania. Od dziś wiem również, że
jedynym modnym i sensownym kolorem, jaki należy nosić w Indonezji
jest... czarny, ewentualnie ciemny granat. Opalenizna chyba lepiej
wygląda w połączeniu z tymi kolorami, nie? Więc są i plusy. :)

5 komentarzy:

  1. haha - to mi bardzo ułatwi sprawe pakowania;]
    cenne info
    na maila odpisze na pokojnie po pracy I promise. chyba to zrobimy psze Pani;]

    buziaaak!

    OdpowiedzUsuń
  2. To bylem ja, Kuba, niah niah!

    OdpowiedzUsuń
  3. hehehe
    popłakałam sie!!!! bez kitu poryczałam!!!
    znaczy sie co zabieramy na wyjazd do indo... najgorsze ciuszki ;)

    LUBIE TO!

    buziol wielki pałko ;)
    Kaka

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciesze sie, ze moje "tak zwane zycie" Was bawi ;) zapewniam, ze ciag dalszy nastapi... hehehe
    KISS

    OdpowiedzUsuń