środa, 22 września 2010

jesień i wrzesień

Jesień i wrzesień
To zdecydowanie moja ulubiona pora roku, z różnych powodów. Po pierwsze z powodu nazwiska. Niewiele osób wie, że przez czysty przypadek, błąd urzędowej baby za czasów mojego pradziadka, do tego cudownego nazwiska została dodana polska, sztampowa końcówka -ski. Trochę szkoda, bo jakże cudownie byłoby nazywać się tak światowo, międzynarodowo – Marta Autumn, Marta Otoño, Marta Jatuh, Marta Efterår, Marta Herbst (nawet po niemiecku to jakoś brzmi, mimo że trudno o znalezienie w tym języku sensownie brzmiących słów).
Drugi powód to symbolika wrześniowa. Rewolucja wrześniowa, powstanie wrześniowe, kampania wrześniowa, wybuch (i zakończenie) II wojny światowej... Pomijając wszystkie historyczne aspekty związane z tymi wydarzeniami, czy można wyobrazić sobie inny miesiąc w kalendarzu niż właśnie wrzesień, który byłby równie symboliczny, odważny i silny do walki z nieprzyjacielem (w tym przypadku zimą)? Styczeń i luty są za zimne, marzec ani zimowy, ani wiosenny, kwiecień jest śmieszny, maj za bardzo zakochany, od czerwca do sierpnia jest zbyt leniwie, październik za ciemny, listopad za smutny, a grudzień za rodzinny. Zostaje wrzesień. Historycznie ważny.
No i gdyby nie wrzesień, to Capote, Antonioni, Garbo, ba! nawet Słowacki pozbawieni byliby tej jesiennej wrażliwości i skłonności do rozmyślań. A o podobnych skutkach nawet nie chcę myśleć.
A trzeci powód to po prostu pogoda, która koreluje z moimi nastrojami, stanami ducha, myślami. Lubię jak deszcz pada, lubię mokre kolorowe liście, leżące na pachnących wilgotną jesienią chodnikach. Lubię mgłę o poranku, którą doskonale widać z okien mojego mokotowskiego mieszkania (właśnie sobie przypomniałam jak bardzo tęsknię za widokiem na Stegny i ciągle budującą się świątynię opatrzności! Te okna na Stegny!). Ja naprawdę lubię tą jesień warszawską.
A moja obecna jesień niepodobna jest do jakiejkolwiek, jaką znam. I cała ta jesień, z wrześniem na czele nie pasuje mi do żadnego obrazu jaki mam w pamięci. Nie ma kasztanów, nie ma żołędzi, nie ma żółtych liści. Owszem, jest deszcz, ale umówmy się – nie jest taki sam. Jest ciepły, dziwnie lepki, w zdecydowanie większych ilościach niż w Warszawie (chociaż słyszałam, że padało ostatnio 3 dni non stop, co dziwne), nie wiadomo kiedy spadnie (ten warszawski można jakoś przewidzieć, ten nie). I co najgorsze tego mojego, indonezyjskiego nie powinno teraz być! I błoto nie jest takie, jakie powinno być. Bo na przykład to warszawskie jest mniej śliskie, bardziej „normalne” i mniej klejące od tego tu. Dziś rano, idąc na kawę, wybrałam inną trasę codziennego spaceru. I spotkałam błoto (nie robi już ono na mnie żadnego wrażenia i wcale się go nie boję i nie brzydzę). Nie mogłam go niestety uniknąć i starając się delikatnie je ominąć, podreptałam bokiem, gdy ono mnie zaatakowało. Japonki przykleiły się do czarnej mazi i tak zastygłam, nie mogąc się ruszyć. Długo nie myśląc wyjęłam stopy z japonek, stanęłam po kostki w wodzie koloru latte z podwójnym espresso i próbowałam odkleić swoje japonki od ziemi. Idąc do kawiarni, myśląc o zmyciu błota z mych stóp, myślałam sobie (z uśmiechem na twarzy), że znając Indonezję i jej skłonności do żartów na pewno nie będzie wody w kawiarni (tu warto zaznaczyć, że woda zawsze była, leciała z kilku kranów i w kuchni, i na zapleczu, i w toalecie; zimna, ale była; ZAWSZE). No i co? Wypadało mi tylko się uśmiechnąć w duchu i próbować przewidzieć numery w najbliższej grze liczbowej... Na chwilę obecną wiem, że na pewno będzie liczba 17.
Indonezyjska jesień jest daleko w tyle za polską i kompletnie się do niej nie umywa. Skoro pada i tu, to niech pada po polsku z tymi wszystkimi dodatkowymi bajerami typu liście, wiatr.
Nie jestem natomiast wcale ciekawa indonezyjskiej zimy. Niech mnie zaskoczy. I niech pada, i niech błoto będzie, bo i tak to wszystko razem wzięte będzie lepsze od każdej polskiej durnej zimy... chociaż na chwilę obecną nie jestem w stanie wyobrazić sobie powitania nowego roku w trzydziestostopniowym upale. I tak źle, i tak niedobrze. Bez sensu.

4 komentarze:

  1. Wszedzie dobrze, gdzie nas nie ma Marta:-) Od dwoch, trzech dni jest zimno, ale slonecznie w dzien i rzeczywiscie mozna wspomniec Zlota-Polska, ale ogolnie jest syf, szaruga i ciecie sie zyletkami:-)

    Nie moge doczekac sie lepkiego blota, dziwnej Indonezji i mooooorzaaaaaaa!! Odliczamy juz z Kass dni!

    Kuba

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie masz racje. Zimno i slonecznie - lubie to ;) Czekam tu na Was. Do kiedy moge wysylac liste zakupow? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. no jak nie, jak tak. czekam.

    OdpowiedzUsuń