środa, 1 września 2010

cierpliwosc

Potrzebowałam chwile, żeby się pozbierać ;)
Chyba nie miałam jakichkolwiek myśli i marzeń związanych z moim nowym miejscem zamieszkania, żeby była jasność nie zakładałam, że będę miała piękny domek z oceanview, a półnagi Indonezyjczyk o oczach Clooney'a lub Dave'a (ewentualnie Cartera) będzie przynosić mi kolorowe drinki z palemką. Miałam po prostu nadzieję na pewien spokój, na wyciszenie się etc. I co? I to wszystko mam zapewnione jak z banku, bo...
- mimo tego, ze jest sezon nie ma tu turystow (!)
- locals nie mowia po angielsku (a jeśli mowią to tak, że umówiłam się z gościem w sprawie karty pobytu na środę, którą uważa za czwartek)
- nie znam bahasa, co jest meeeega przeszkodą i nie nauczę się go w tydzień, co jest zrozumiałe...
- finansowo, wcale nie jest tak kolorowo, jak mialo być, co oznacza że mogę zapomnieć o wielu rzeczach, na które miałabym ochotę (Kaśka, Kuba koniecznie kupcie zapas JD na lotnisku! Tu butelka w sklepie kosztuje prawie 350 zl! hehe)
I to pokrótce tyle ;)
Jedyną rzeczą, jakiej jestem w stanie się tu nauczyć to... cierpliwość. A ponieważ jestem osobą, dla której czekanie jest niczym innym jak stratą czasu (wszystko musi być teraz!), czuję że może być ciężko. Dla nich nie istnieje pojęcie czasu (czekałam 3 godziny na mojego supervisora na uniwerku, żeby pojechać do biura imigracyjnego, aby załatwić kartę pobytu, po czym okazało się to jednak niemożliwe, bo... nie dziś. A kiedy?????). Oni nie wiedzą kiedy coś się wydarzy (wiszą mi obecnie 1,5 mln za bilet lotniczy, kitas (karta pobytu) i inne, ale na pytanie kiedy będzie kasa - „Jakarta wyśle”, ale do kogo, kiedy, na czyje konto – nie wiadomo. Ale wyśle.). Nie ułatwiają sobie życia i komplikują je innym (podróż bemo (mini-śmierdzący-van): w środku starsza pani z koszykiem z cuchnącą rybą (mniami!) i jeszcze jedna muslimgirl, no i ja; „Gdzie jedziesz?”, na „UNRAM (uniwerek)”. „Spoko”. Wiem, że jest to niedaleko, jakieś 6 minut drogi stąd, no do 10 minut może. Podróż zajęła mi równo godzinę, ale odwieźliśmy i panią z rybą, i muslimgirl, i 8 innych osób, które zabraliśmy po drodze, zatrzymaliśmy się 4 razy, żeby podrzucić kolegów kierowcy o jakieś 200 metrów w totalnie innym kierunku, zatrzymaliśmy się po papierosy dla kolegi kierowcy, pogadaliśmy z robotnikami pracującymi przy drodze. I to był jeden z tych momentów, kiedy bardzo żałowałam, że nie umiem przeklinać w bahasa (mając gdzieś ogólne mówienie w ich języku). Tu nawet robaki mają cierpliwość! Próbowałam wieczorem jednego zgładzić (początkowo chciałam ocalić mu życie, ale myśl że może chodzić po mnie w nocy, albo wejść do nosa, spowodowała że postanowiłam go po prostu zabić). Trwało to jednak dobre 15 minut i wydaje mi się, że gdyby ktoś to nagrał, to ten „skecz” miałby sporą oglądalność na youtube. Ja po prostu nie jestem stworzona do zabijania (taaaak, też o tym nie wiedziałam). Ale gdy w końcu odważyłam się na ten, jakże dramatyczny i tragiczny w skutkach (dla niektórych) ruch, to musiałam go powtórzyć kolejny raz i kolejny, i kolejny, bo on ciągle odżywał! Jak jakiś terminator albo agent Smith z „Matrixa”. Cierpliwy. A ja poszłam spać z wielkim wyrzutem sumienia, ale jednocześnie dumna z siebie, że o jednego karalucha w Mataram mniej ;)
Czuje, ze mam nowa misje związaną z tym wyjazdem, ale wiem że łatwo nie będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz