niedziela, 19 września 2010

mataram frog gang

Zabawa w łapanie żab zawsze wydawała mi się ekscytująca. Nigdy jednak nie miałam odwagi, aby to zrobić – boję się żab, równie mocno jak szczurów i myszy, pająków, gołębi (!), kretów, latających (i chodzących też) robaków, które mają mniej niż 10 cm długości, bo te powyżej 10 cm nazywam już zwierzętami z pominięciem wyżej wymienionych. Dziś jednak, spotkawszy na swej drodze dziecięcy gang, proszę nie mylić tego z brazylijskimi gangami zrzeszającymi dzieci, udało mi się spełnić nie wiem czy marzenie, ale na pewno coś, co zawsze chciałam zrobić. Nadal na mojej liście rzeczy niespełnionych i niedokończonych znajdują się pewne czynności, które sukcesywnie staram się realizować z pomocą indonezyjskich dzieci lub przyjaciół (Gaje obiecała, że z okazji moich kolejnych urodzin sprawi mi... koparkę, którą będę mogła przesypywać piasek z punktu A do B i kopać dołki, tak przynajmniej mówiła (a trzymam ją za słowo!), gdy piłyśmy kawę na Francuskiej).
Gang z początku nieufny i traktujący mnie z dystansem, w końcu pozwolił podpatrzeć mistrzów łapania żab w akcji. Nieźle im szło... mam wrażenie, że są do tego stworzeni. Swoją drogą, nikt nie wykorzystuje takiej umiejętności. Są mistrzostwa w łowieniu ryb, nawet mistrzostwa wbijania gwoździ, a o zawodach w łapaniu żab dziurawym podbierakiem nie słyszałam. Szkoda, bo moim zdaniem ci chłopcy powinni być w reprezentacji kraju w tej dyscyplinie.
No i od słowa, do słowa (oni po angielsku, tak jak ja po indonezyjsku) dali mi ten podbierak, poinstruowali co i jak, i się udało! Pierwsza, złapana przeze mnie żaba, oddana w ręce „szefa gangu”, który sprawnym ruchem wrzucił ją do plastikowej torebki z wodą. Nie wiem co będzie z tymi żabami później... ale wolę nie wiedzieć, znając dziecięcą wyobraźnię...
Zazdroszczę tym dzieciakom swobody, z jaką się bawią, braku problemów i super otwartych umysłów. W epoce gier komputerowych, zabawy na trzepaku, w dwa ognie czy łapanie żab przeszły do lamusa, ale nie tu. I fajnie jest patrzeć, że dzieciaki umorusane, w brudnych od błota koszulkach, z uśmiechniętymi twarzami, czują radość z dość prostych zabaw, jakie ja pamiętam ze swojego dzieciństwa. Pocieszające, a zarazem smutne.
A gang? Struktura formacji prosta – szef i chłopcy „od łapania” (żab). Mój ulubiony do ten mały grubasek. Zawsze, w każdym gangu musi być taki niby niedołęga, lekko grubaśny, który szybko nie pobiegnie, ale jak przy...łapie żabę, to nie ma mocnych. Poza tym, miał najbardziej rozbrajający uśmiech, mimo że na zdjęciu zachował powagę jak trzeba.
Pożegnaliśmy się, każdy z nas mówił coś po swojemu. Nie ważne co mówiliśmy, dziecko z dzieckiem zawsze się dogada...

Poniższe opisy do zdjęć zapożyczyłam z "The Departed". Sorry, nie mogłam się powstrzymać ;)

Frank Costello (szef)


Colin Sullivan


Billy Costigan (aka Grubasek)


Pan French


Brown


Gang

3 komentarze:

  1. ciesze sie, ze bawia sie takie rzeczy i oby ci nigdy nie przeszlo, na rozbudzanie wlasnej ciekawosci poznawczej zawsze jest czas... choc nie chcialabym, zebym przystepowala do jakiegos gangu !mama

    OdpowiedzUsuń
  2. "Pan French" wydaje sie byc fajny :p moj faworyt! hania

    OdpowiedzUsuń
  3. TEXT SUPER. DLA MIESZKANCOW RP TRUDNY DO WYOBRAZENIA. Good job :-)

    OdpowiedzUsuń