czwartek, 2 września 2010

dzien 4

Dzien pod haslem biura imigracyjnego. CZAD!
Umowilam sie z moim supervisorem o 13.00 i zgodnie z ustaleniami o 14.00 (tylko wyluzowanie mnie uratuje...1,2,3,4...) pojechalismy do biura imigracyjnego. Po zaplaceniu 770.000 ruphii (shit!) przyszedl czas na podpisywanie dokumentow, ktore nie wiem o czym byly, wiec moze zgodzilam sie na oddanie nerki, nie wiem.
Pozniej: odciski palcow ;) Raz elektronicznie. Raz - nie. Przy uzyciu asfaltu zostawilam swoje odciski na jakiejs przypadkowej kartce papieru (asfaltu - bo szorowalam palce pozniej okolo godzine). Nic tam. Wszystko poszlo chyba sprawnie i moze jutro ("waiting, yes? waiting?" odbiore swoja karte pobytu, ktora wyglada jak paszport, tylko ze niebieski.
Uczylam sie dzis znow, niby mam zaciecie i motywacje, ale nie idzie latwo.
Moja motywacja jest obecnie to, ze musze nauczyc sie bahasa indonesia, aby mojemu supervisorowi powiedziec, ze jest skonczonym dupkiem i przeidiota. why? prosze: zobaczyl, ze we wniosku imigracyjnym nic nie zaznaczylam w kolumnie "religia", po czym zapytal czy jestem komunista. :)))) Tylko spokoj, tylko spokoj...
M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz